Wysypisko komiksowe #1: Hell Sonja, Red Sonja, Nyx, Red Sitha, Jennifer Blood

Minęło kilka lat odkąd przeczytałem jakikolwiek komiks, lecz pod koniec lipca obecnego roku postanowiłem wrócić do tej jakże przyjemnej czynności. Teraz zaś – po pracowitym okresie letnim – pomyślałem, że lakonicznie napiszę o różnych tytułach, jakie sprawdziłem. Początkowo zabrałem się za współczesne Marvele, ale szybko okazały się w większości męczącą lekturą, stąd zacząłem szukać innych pozycji.

I na pierwszy ogień wybrałem komiksy wydawane przez Dynamite, zachęcający sporym katalogiem pulpowych herosów i żeńskich bohaterek. Zacząłem od dwóch trwających wtedy serii: Hell Sonja oraz Nyx.

Hell Sonja #1-5
(Dynamite, styczeń-maj 2022)
Scenariusz: Christopher Hastings
Rysunki: Pasquale Qualano

Rozpoczęcie czytania komiksów Dynamite od tej mini nie było moim najlepszym pomysłem. Hell Sonja jest bowiem spin offem i swoistą kodą Sonjaversal, o czym nie wiedziałem, gdy zabierałem się za lekturę. Dynamite posiada multiwersum Sonji (i Vampirelli) i w pierwszym numerze poznajemy ich grupkę: klasyczną Czerwoną, Purpurową z mechem, Niebieską z karabinem, Księżycową sztuczną inteligencję i kilka innych. Funkcjonują one jako swoista grupa uderzeniowa tytułowej Piekielnej Sonji. Sonje mają za zadanie pochwycić ultragrzeszników i w pierwszym numerze jesteśmy w rejonach dark fantasy; są ofiary z ludzi i inne atrakcje (nie zabraknie m.in. okazjonalnego smoka).

W drugim numerze fabuła zaczyna obierać bardziej konkretny kierunek, acz seria już do końca niestety pozostanie dość chaotyczna i pospieszna. Jej największą zaletą są same Sonje, jakie do piekielnego oddziału zapisały się nie do końca z własnej woli, a ich relacje między sobą cechuje dość przyjemna mieszanka rywalizacji i wzajemnego szacunku. Hell Sonja #2 zabiera nas do ponurego, wymarłego świata zamieszkiwanego przez porowatą istotę, której nie można fizycznie zniszczyć.

Tymczasem nieco przegadany numer trzeci z technobabble, jakiego nie powstydziliby się scenarzyści Star Trek: The Next Generation, zabiera nas do nieba. O ile fabularnie jest jeszcze bardziej chaotycznie niż poprzednio – co składa się na najgorszy nr mini – to wizualnie Hell Sonja trzyma dość wysoki poziom mimo przepchania niektórych kadrów postaciami i/lub różnymi szczegółami. Poza tym wbrew okładkom – lepszymi wizualnie, lecz niepowiązanymi z zawartością numerów – seria nie seksualizuje zanadto bohaterek, co stanowi niewątpliwą zaletę. Kreuje też sporo dramatyzmu wokół Czerwonej Sonji, wynikającego – o czym nie wiedziałem w momencie czytania – bezpośrednio z tragicznych wydarzeń Sonjaversal.

Czwarty nr jest wg mnie najlepszym z serii. Christopher Hastings w końcu wprowadza tu głównego antagonistę, a same bohaterki zabiera na surrealno-paranoiczną podróż w samolocie pasażerskim, wyglądającym jakby wyleciał z runa Granta Morrisona w Doom Patrolu.

I nagle koniec. Po kilku numerach prawie nie powiązanych z głównym wątkiem, jaki sam w sobie był tak naprawdę dość mało główny, Hastings bardzo prędko doprowadza do finału. Jest za szybko, nie można się niczym, ani nikim przejąć i poza jedną sceną związaną z losem Czerwonej Sonji (i motywem jej reinkarnacji, tłumaczącym zmieniający się origin postaci) praktycznie w ogóle nie zapisuje się w pamięci. Domyślam się, że Dynamite do pomysłu Piekielnej Sonji prędzej czy później wróci (zresztą obecnie wydają serie o trzech różnych Sonjach, o których niebawem), ale nie zrobił wiele bym na ewentualną kontynuację wyczekiwał.


Nyx #1-6
(Dynamite, listopad 2021-maj 2022)
1: Woman on Fire
2: Tales to Admonish
3: Demon in a Bottle
4: Deranged Tales
5: Family Meeting
6: Fantasy Bastardpieces
Scenariusz: Christos Gage
Rysunki: Marc Borstel

Nyx również nie jest najlepszym tytułem na początek przygody z wydawnictwem, jako że kontynuuje wątki z Vampirelli, o których zupełnie nic nie wiedziałem. Pierwszy numer serii oferuje jednak sporo ekspozycji – powiedziałbym nawet, że zbyt sporo – przez co można się w miarę łatwo połapać o co w tym wszystkim chodzi. Nyx jest córką ziemskiej kobiety i Boga Chaosu (głównego bad guya z różnych serii o Vampi), jaka musi spożywać dusze by utrzymywać się przy życiu. Kiedyś najwyraźniej była negatywną postacią i sprawiła sporo cierpienia oraz śmierci w otoczeniu Vampirelli i Drakuliny.

Seria początkowo oferuje pojedyncze historie klejone wątkiem prób odnalezienia w sobie przez Nyx pozytywnych cech. Poznaje m.in. mężczyznę, lecz ich związek prędko się rozpada, gdy do jego domu przybywają piekielne demony. Oprócz tego antybohaterka od czasu do czasu bezpardonowo i dość krwawo rozprawia się z różnymi przestępcami, co jednak nie ma większego wpływu na fabułę; ot zwyczajnie stanowią oni dla niej codzienny posiłek.

Gage zbyt mocno w pierwszych nrach pogania fabułę, starając się prędko przechodzić od rozdziału do rozdziału w życiu Nyx, co wynika niesatysfakcjonującymi rozwiązaniami wielu wątków. W 3 nrze aby je popchnąć gościnnie pojawia się Vampirella (co było moim pierwszym spotkaniem z tą kultową postacią). Kieruje ona protagonistkę na bardziej ludzkie tory i przy okazji razem z nią brutalnie rozprawia się z kultystami ścigającymi Vampi. Gage ujawnia się przy tym jako scenarzysta potrafiący czasem rzucić całkiem śmiesznym żartem.

W kolejnym numerze Nyx próbuje pozbyć się swojej demonicznej połowy, co oczywiście nie wiedzie się zbyt dobrze. Na pomoc przychodzi jej Pendragon, łowczyni potworów i potomka Pendragona, z którym Vampi przemierzała Amerykę w latach 70. (w oryginalnej serii rozpoczętej w 1969 roku). Jest to bardzo przewidywalny zeszyt, lecz wraz numerem 5. w końcu wprowadza oś fabularną wykraczającą poza przypadkowe natykanie się Nyx na różne postaci. Bóg Chaos wraca w pełni sił, zatem jest więcej surrealizmu, nawet mimo faktu, że piąte spotkanie z antybohaterką to prawie w całości jedna wielka konwersacja. Na szczęście bardzo ładnie narysowana. Od tego miejsca zaczyna się tendencja zwyżkowa serii. 

Trwa ona w 6 nrze. Stopniowo Gage dodaje coraz więcej ironii, satyry i humoru do komiksu, w czym zdaje się czuć lepiej niż w okołohorrorowych surrealizmach. Nyx zgadza się wychować dzieci swojego ojca, każde spłodzone z inną matką z innego wymiaru i każde z innymi mocami. Znajdziemy tu też pokracznego archanioła, podróże w czasie, krew, goliznę i nieprzyjemny zgon. Czyli składniki wystarczające do upichcenia przyjemnej lektury.

CDN. 


Mimo że pierwsze dwie serie od Dynamite wzbudziły we mnie mieszane odczucia były wystarczająco interesujące (i pulpowe) abym zechciał poznawać katalog wydawnictwa dalej. Akurat rozpoczęła się wtedy nowa miniseria pt. Red Sonja: Red Sitha, co wydało mi się kolejnym dobrym punktem wejścia. Ponadto zdecydowałem się również cofnąć do roku 2011, kiedy to wystartowała seria Gartha Ennisa, zatytułowana Jennifer Blood.

Red Sonja: Red Sitha #1
(Dynamite, maj 2022)
Scenariusz: Mirka Andolfo, Luca Blengino
Rysunki: Valentina Pinti

Red Sitha jest spin offem trwającej do niedawna serii Red Sonja, rozgrywającym się dziesięć lat po jej zakończeniu. Bohaterką mini jest tytułowa Sitha, przybrana córka Sonji, która teraz sama przemierza hyboryjskie krainy w poszukiwaniu własnych przygód. Według mnie wydanie tego tytułu przed zakończeniem Red Sonji było nieco chybionym pomysłem, gdyż ostatnie strony głównej serii całkiem nieźle, lecz niestety na próżno, wprowadzały i zachęcały do spin offu.

Pierwszy numer ustanawia postać na nowo, prezentując ją zaskakująco odmiennie charakterem od Sithy z Red Sonji. Teraz jest wygadaną, odważną, ironizującą dziewczyną o silnym charakterze, doskonałych umiejętnościach walki, odrobinie magicznych zdolności i nieco zbyt gorącym temperamencie. Słowem niewiele różni się od Sonji, szczególnie zaś od Sonji, jaka w momencie wydawania Red Sithy zamieszkiwała serię The Invincible Red Sonja.

Część recenzentów narzekała na komiks, jak i na całą mini, że choć jest solidnie wykonany to fabularnie za mało się łączy z główną serią by wzbudzać wielkie zainteresowanie. Zupełnie się z tą opinią nie zgadzam. Red Sitha jest bowiem bardzo sprawnie pisanym tytułem. Mimo że pierwszy numer stanowi w gruncie rzeczy mało oryginalne wprowadzenie (uzupełnione parodystycznymi motywami lovecraftowskimi, kontynuującymi motyw z Red Sonji), to posiada bardzo dobre rysunki, tempo narracji i dialogi. Zresztą nie widzę powodu aby Sitha miała wplątywać się w przygody Sonji. Stworzenie z niej samodzielnej postaci, która rusza rozwikłać zagadkę zaginięcia przed wielu laty jej prawdziwych rodziców wraz z nagle odnalezionym bratem-kapłanem stanowi według mnie jak najbardziej udany pomysł. Jedyną większą wadą jest pozbycie się wielu cech charakteru, jakie Sitha przejawiała w Red Sonji i zbytnie upodobnienie jej do adoptowanej matki.

CDN.


Jennifer Blood #1-6
(Dynamite, luty-listopad 2011)
1: War Journal
2: My Heart Will Go On
3: Born to Run
4: Three Little Girls From School Are We
5: Dogfight
6: Just To Watch Him Die
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Adriano Batista (#1-3), Kewber Baal (#4-6)

Garth Ennis jest znany z komiksów pełnych krwi, antybohaterów i czarnego humoru. I Jennifer Blood ma tego wszystkiego w bród. Postać, posługująca się pseudonimem Jennifer Blood to matka dwójki małych dzieci i żona nudnego mężczyzny za dnia oraz uzbrojona po zęby pogromczyni miejscowej mafii nocą. Jej głównym celem jest zepsuta do szpiku kości rodzina przestępcza Blute. Blood nie jest jednak motywowana jakimiś szlachetnymi pobudkami, a palącą chęcią zemsty i psychopatycznymi odruchami. Jej rodzina, mimo że zdaje się ją kochać, jest dla niej dość mało znaczącą częścią życia i Blood – czy Alice Fellows jak protagonistka nazywa się za dnia – nie waha się podawać środków usypiających swoim najbliższym czy ciągle ich okłamywać byleby tylko kontynuować swoją vendettę.

Wprowadzający do serii story arc – zamykający się w pierwszych sześciu nrach – posiada trzy spore plusy:
1. żonglowanie dwiema, skrajnie odmiennymi stronami życia Blood;
2. jej „dziennik wojenny”, w którym opisuje zarówno metody pozbywania się ciał czy infiltracji gangsterskich kryjówek, jak też triki na wypranie uporczywych plam czy swoje odczucia względem plotkujących sąsiadek;
3. niektóre sceny akcji.

W tych ostatnich Ennis pisze Blood jako wyjątkowo brutalną postać. Tortury, wyciąganie jelit, okaleczanie na różne sposoby – kobieta nie przebiera w środkach, jest sadystyczna, arogancka, sarkastyczna i wyraźnie widać, że ma mocno zwichrowaną psychikę. Nie przepuści nikomu i bez wahania zabija nawet niepełnoletnie osoby jeśli tylko będą dla niej choćby lekko niewygodne. W gruncie rzeczy większość scen akcji przedstawia Blood raczej sadystycznie zabijającą swoich przeciwników aniżeli z nimi walczącą.

Nie brak tu jednak wad. Ennis ekstremalnie przejaskrawia świat przedstawiony. Gore, ironiczne docinki, nijakie postaci na drugim planie, wypełnienie komiksu mordercami i dewiantami najgorszego sortu, skorumpowanymi policjantami i sąsiadami, z których jeden próbuje seksualnie napastować Jen zbierają się w dość monotonną galerię przemocy, flaków i różnych infantylizmów. Momentami miałem wrażenie, że Ennis kieruje komiks do napalonego dzieciaka, który na widok atrakcyjnej kobiety ze spluwą i lejącej się krwi zapomni o bożym świecie. 

Po ok. czteromiesięcznej przerwie między nrami 3. a 4. Jennifer Blood wróciła z nowym rysownikiem i z nieco bardziej przemyślaną fabułą. Kluczowe jest tu słowo „nieco”. Ennis w żadnym wypadku nie hamuje z przejaskrawioną przemocą, a motywy typu traumatyczne dzieciństwo czy molestowanie seksualne wykorzystuje wyłącznie jako wymówka do kolejnych krwawych scen; wciąż również buduje całkowicie jednowymiarowe i nierealistyczne postaci, ale tym razem podbija zawartość czarnego humoru i oferuje całkiem zaskakujące zwroty akcji. Pojawiają się tu m.in. Ninjettes – nastoletnie ninja/zabójczynie do wynajęcia, stanowiące jedną z najbardziej kuriozalnych grupek morderców, jakie gościły na kartach komiksów. 

Również zmiana rysownika wyszła na plus. Choć Batista był bardziej szczegółowy (co pomagało w scenach krwawych jatek), to momentami był nieco nieczytelny i często wydawało się, że pracował pod silną presją czasu; brak u niego często na przykład drugiego planu w rysunkach. Styl Baala jest może nieco mniej oryginalny, ale jest za to czytelny i nie wydaje się on ilustrować stron na pół gwizdka. 

Ostatecznie Jennifer Blood pisana przez Ennisa wydaje się wymuszoną serią. Początkiem nowego tytułu, bazującym na znanym nazwisku i kondensującym charakterystyczne cechy scenarzysty bez przejmowania się logiką, bohaterami czy narracją. Podwójne życie protagonistki to tylko trik aby zwabić czytelników i do niczego nie prowadzi. Jej przeciwnicy to mięso armatnie, które nie ważne jak bardzo wydaje się znać na rzeczy zawsze zginie z ręki Jennifer Blood, nigdy nie mającej żadnych trudności w pocięciu, rozerwaniu czy torturowaniu swoich oponentów.

Numer 6. jest jednak ostatnim, jaki pisał Ennis. Pozostawił on po sobie interesujące elementy układanki, których nie miał ochoty albo nie wiedział jak złożyć, ale które powoli zaczną tworzyć o wiele ciekawszy i pełniejszy obrazek, gdy zabierze się za nie Al Ewing.

CDN. 


Na deser Hell Sonja oczami Jung-Geuna Yoona w kinomisyjnej wersji ksero.

Miłośnik kina azjatyckiego, kina akcji i kosmicznych wojaży na statku gwiezdnym Enterprise. Kiedyś studiował filologię polską, a potem został obywatelem NSK Państwa w Czasie. Publikował w Kulturze Liberalnej, Torii, Dwutygodniku Kulturalnym i innych.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*