Wysypisko komiksowe 11: DIE!namite Never Dies, Lady Death, Red Sonja, The Untamed, Nyx, Magnus Robot Fighter, Vampirella, The Cimmerian, Eros/Psyche, Samurai Sonja, Ash Williams, Re-Animator, Evil Ernie

Pora na kolejną porcję komiksów. Dzisiaj główną pozycję stanowi trzecia część największego crossovera w historii Dynamite, czyli miniseria DIE!namite Never Dies!, gdzie bohaterowie pokroju Czerwonej Sonji, Tarzana czy Johna Cartera walczą z plagą zombie (lub stają się jej częścią). Ponadto zaczynamy Lady Death, pierwszy solowy tytuł władczyni Nieskończonego Cmentarza i zarówno pierwszy komiks od Chaos! Comics nieskupiający się na Evil Erniem. Poza tym wracają Untamed i Niobe, acz w nowej mini, pt. The Untamed: Killing Floor. Spotykamy też Samurai Sonję, Conana, Nyx, Magnusa Robot Fightera oraz kilkukrotnie Czerwoną Sonję. Ponadto wkraczamy w multiwersum Vampirelli, a także przyglądamy się kolejnym częściom magazynu Vampirella, kończymy Eros/Psyche oraz zaczynamy drugie starcie Asha Williamsa z Herbertem Westem. Ten pierwszy również pojawi się w swojej solowej serii. Jakby tego było mało, kilka chwil poświęcimy na specjalne wydanie pierwszego komiksu o Evil Erniem.


DIE!namite Never Dies! #1-5 (Dynamite, 2022)
Scenariusz: Fred Van Lente
Rysunki: Vincenzo Carratu

Zgodnie z zapowiedziami, w 2022 roku otrzymaliśmy trzecią i – wszystko na to wskazuje – nieostatnią część nieumarłego eventu DIE!namite. Już jego pierwsza odsłona była jednym z największych crossoverów w historii komiksów od Dynamite, gdy zaś dobrnął do kolejnych części wyprzedził poprzednie tego typu propozycje wydawnictwa i rozrósł się do poziomu porównywalnego z crossami od stajni superbohaterskich.

Ostatnio naszych antybohaterów i złoczyńców (zarówno tych żywych, jak i nieumarłych) widzieliśmy w chwili przybycia na Ziemię marsjańskiej floty. Sprowadza ona plagę zombie m.in. na granicę Kenii z Tanzanią, gdzie akurat mieszka Tarzan z rodziną. Eksperymenty Marsjan wynikają niebawem powstaniem dinozaurów-zombie. W międzyczasie zaglądamy też do Evil Sonji, Panthy, Vampirelli i Smileya The Sworda, jacy starają się dociec planów kosmicznych najeźdźców.

Początek trzeciego rozdziału eventu jest solidny, acz – jak to często ma w zwyczaju Dynamite – nie oferuje żadnego streszczenia wydarzeń do tej pory, co oznacza, że każdy, kto nie czytał poprzednich części może być nieźle skonfundowany. Wszyscy inni jednak powinni bawić się świetnie, taplając się w pulpowych pomysłach Freda Van Lente. Dzieje się tu naprawdę dużo, nie brak krwi, wszystko i wszyscy stają się zombie, są kosmici, istoty ze sword & sorcery i teleportacje. Trochę może szkoda, że pozbyto się już Asha Williamsa czy Jennifer Blood, ale pewnie fani Tarzana i jego rodzin (ludzkiej i zwierzęcej) będą ukontentowani. Oczekiwanie na udziały kolejnych „gwiazd” jest zresztą jedną z głównych zalet crossa.

Jak było do przewidzenia prędzej czy później akcja komiksu musiała przenieść się na Marsa, a znając Van Lente i jego dotychczasowe podejście do DIE!namite wiedzieliśmy, że nastąpi to zdecydowanie prędzej niż później. Wraz ze zmianą otoczenia drugi numer raczy nas też powrotem do akcji Captaina Future, odsłoniętego już jako pełną gębą antagonistę, jaki mierzy się m.in. z zombie-pterodaktylami. Napotkamy również agresorów ukrywających się po ciemnej stronie Księżyca, podczas gdy Tarzan trafia do Helium (stolicy Marsa), gdzie spotyka Carthorisa (syna Johna Cartera i Dejah Thoris). Młody potomek marsjańskiego herosa czuje się zagrożony seksowną męskością ziemskiego przybysza, szczególnie, że pomaga im Thuvia, wzbudzająca w Carterze juniorze szybsze bicie serca i zazdrość.

Seria nieprzerwanie trzyma całkiem wysoki poziom i chce się ją czytać. Tak naprawdę jedyne słowa narzekania, jakie skierowałbym w stronę DIE!namite Never Dies wynikają z moich własnych preferencji. Nigdy nie byłem wielkim fanem Johna Cartera i fakt, że event zabrał nas teraz na Marsa oznacza, że będziemy przede wszystkim spotykać postaci związane właśnie z nim, co – przyznam – odebrało mi nieco frajdy z wyczekiwania na kolejnych gości. Ale kto wie kogo spotkamy w czwartej części serii?

Sami John Carter i Dejah Thoris – po wydarzeniach z pierwszej części crossa – są teraz inteligentnymi zombie, więc nie mają żadnego zamiaru pozwolić bohaterom na zatrzymanie plagi żywych trupów. Z jednej strony walczą z nią Tarzan, Carthios, Thuvia i pozostałości marsjańskiej armii, z drugiej Vampirella, Evil Sonja (wyposażona w Smileya The Sworda) i Pantha poszukujące Issum, marsjańskiej bogini śmierci, która być może jest odpowiedzialna za cały ten chaos. Albo przynajmniej jego część. Captain Future tymczasem próbuje w tym wszystkim uszczknąć coś dla siebie.

W okolicy trzeciego numeru Van Lente spowalnia akcję, pozwalając nam nieco odetchnąć i ratując serię przed staniem się zbieraniną kuriozalnych pomysłów, jakie pewnie prędko wyleciałyby nam z głowy. Dzięki temu ma również czas na skupienie się na relacjach między bohaterami i przyznam, że prawie zapomniałem, jak naturalne i soczyste dialogi potrafi pisać Van Lente. Wciąż jednak nie zapomina o wprowadzaniu coraz to kolejnych postaci (oprócz Issum, również Rava Thavasa, marsjańskiego wynalazcę i dawnego wroga Johna Cartera) oraz o zwrotach akcji. Zanim przeskoczę do następnego numeru dodam jeszcze, że Tarzan komunikujący się z marsjańskimi małpami był czymś, co było o wiele bardziej epickie niż kiedykolwiek bym się spodziewał. Mimo że każdy z czytelników oczekiwał najpewniej podobnej sceny, to i tak Van Lente zaskoczył jej wykonaniem.

Akcja znów rusza na złamanie karku w czwartym zeszycie i przyznam, że na tym etapie zaczyna jej doskwierać pewne zmęczenie materiału. Postaci są fajne, pomysły udane, szaleństwa sporo, ale wrażenie jest takie, że scenarzysta zaczyna przeciągać fabułę aby mieć więcej miejsca na kolejne gościnne udziały i aby wypełnić czymś kolejne numery przed następnym rozdziałem eventu. W tym zeszycie wyłaniają się cztery „drużyny”, gotujące się do finalnej walki: Evil Sonja, Vampi i Pantha; Captain Future i hordy kontrolowanych przez niego zombie; marsjańsko-ziemskie przymierze (Tarzan, Rav, Carthios, Thuvia, małpy i Marsjanie) oraz Issus i jej żywe trupy.

Piąte i ostatnie spotkanie z tą inkarnacją eventu przedstawia finalne starcie w formie śmiertelnej gry w szachy. Różne postaci zostają w losowy sposób wybrane na poszczególne figury i tak np. Vampirella i Pantha znajdują się po przeciwnych stronach szachownicy, co oznacza, że otrzymamy kolejną porcję śmierci wśród głównych bohaterów. Gra toczy się między dwiema boginiami śmierci: Issus i Evil Sonją. Ostatecznie eksploduje ona w konflikt pełen krwi, flaków i otwartych zakończeń.

Finał jest nieco przepchany postaciami, co nie wychodzi na jego korzyść. Jest to jeden z tych komiksów, któremu przydałaby się podwójna objętość aby zaprezentować wszystko w bardziej satysfakcjonujący sposób. Zamknięte na nieco ponad dwudziestu stronach wydarzenia przebiegają nie tylko nieco za szybko, ale też skaczą pomiędzy nader licznymi bohaterami nie pozwalając większości z nim w pełni zabłysnąć, nawet mimo faktu, że Van Lente naprawdę udanie przedstawia tę brutalną grę w szachy i pisze wokół niej bardzo soczyste dialogi.

DIE!namite Never Dies jest ostatecznie solidną kontynuacją wielkiego eventu, lecz również taką, jaka powoli zaczyna zalatywać stagnacją. Podobnie do steampunkowego crossa Legenderry (o którym w przyszłości) DIE!namite zaczyna się powoli jawić jako wymówka do wrzucania doń kolejnych antybohaterów, jacy w danym momencie zamieszkują katalog wydawnictwa. Fabuła tymczasem coraz rzadziej usprawiedliwia ich kolejne pojawienia się. Marvel czy DC posiadają ustanowione światy, zaludnione konkretnymi postaciami, więc fakt, że dany event dotyka różnorodnych bohaterów wydaje się być w nich naturalny; świat DIE!namite został jednak wymyślony specjalnie na potrzeby wydarzenia i scala postaci, do jakich akurat wydawnictwo posiada licencję, co oznacza większą losowość i mniejszą koherentność całości. W tym kontekście wolę mniejsze crossy od Dynamite (jak Vampirella vs. Red Sonja), rozgrywające się we wcześniej ustalonych realiach. Być może czwarty rozdział zaoferuje nam na tyle interesujące rozwiązania i bohaterów, że o swoim narzekaniu zapomnę. Dynamite wciąż też nie wykorzystał sporej ilości popularnych postaci, do jakich mają prawa. Kogo zatem spotkamy niebawem? Green Horneta? Jamesa Bonda? Purgatori? Nyx? Draculinę? Sheenę? King Konga? Herberta Westa? Możliwości jest wiele i nawet mimo mojej krytyki muszę przyznać, że jestem ciekaw, co się stanie i kogo jeszcze zobaczymy (James Bond vs. Evil Sonja byłby dobrym pomysłem, prawda?).


Lady Death #1-2 (Chaos! Comics, 1994)
Scenariusz: Brian Pulido
Rysunki: Steven Hughes

Lady Death po gościnnych występach w Evil Erniem doczekała się w końcu solowej miniserii, stając się tym samym drugą postacią z własnym tytułem wydawanym przez Chaos! Comics. Brian Pulido chciał stworzyć uniwersum komiksowe, jakie stanowiłoby horrorową, brutalniejszą alternatywę dla uniwersów Marvela czy DC. Wybór Lady Death na jego drugą główną postać był podyktowany zarówno faktem, że była ona jedną z kilku mocniej rozbudowanych postaci z komiksów o Erniem, jak również jedyną wśród nich, jaka nie była postacią pozytywną, a Pulido pragnął skupiać się na bad girls i bad boys. Białoskóra piękność, stanowiąca inkarnację śmierci prędko zyskała sporą popularność wśród komiksowych czytelników lat 90. w dużej mierze także dzięki połączeniu jej dominującej aury z roznegliżowanymi kostiumami, nasuwającymi skojarzenia ze sceną BDSM.

Pierwszy numer Lady Death zastaje bohaterkę zanim stała się władczynią Nieskończonego Cmentarza. Była wtedy dobrą, blondwłosą dziewczyną o imieniu Hope, żyjącą w średniowiecznej, chrześcijańskiej Europie. Niestety jej ojciec Matthias był okrutnym tyranem, znęcającym się nad nią i nad jej matką. Matthias był też militarnym liderem i ruszał w wiele wypraw wojennych. Jego działalność była w rzeczywistości przykrywką dla jego prawdziwych aktywności: składania ofiar z ludzi, w tym z własnych żołnierzy, piekielnym demonom. Pewnego dnia aby przyspieszyć swój awans wśród nieczystych sił decyduje się sprowadzić do rodzinnej wioski czarną plagę.

Hope tymczasem jest zakochana z wzajemnością w przystojnym młodzieńcu i widząc umierających wokół niej ludzi decyduje się uratować życie swojej przyjaciółki korzystając z jego pomocy i myśli naukowej. To z kolei kieruje na nią gniew kościoła katolickiego, jak się okazuje wcale nie lepszego od hord piekielnych. Katolickie władze uznają, że nauka jest wymysłem Szatana, że Hope jest wiedźmą i że należy spalić ją na stosie.

Przyznam, że po zupełnie nieudanym Evil Ernie #0, Lady Death jest ogromnym skokiem jakości. Pulido według mnie odnosi niemal zawsze porażkę, gdy mierzy się z przejaskrawionym science-fiction, lecz gdy trzyma się horroru i dark fantasy wiedzie mu się znacznie lepiej. Dzięki prędkiej fabule nieszczędzącej Hope tragedii i mrocznym, naprawdę ładnym ilustracjom Hughesa inauguracyjny numer drugiej miniserii wydawnictwa jest całkiem intensywny i dający wystarczająco powodów by uwierzyć, że ta miła dziewczyna zmieni się wkrótce w pałającą nienawiścią inkarnację śmierci.

Drugi numer mini o Lady Death robi więcej dla budowania uniwersum Chaosu niż wszystkie dotychczasowe komiksy Pulido razem wzięte. Wyraźnie tworzy on tu wszechświat podzielony na dwie strefy: Ziemię, gdzie dominuje miks horroru z akcją i sci-fi, oraz Piekło i różnorakie wymiary utrzymane w klimatach fantasy, urabianych na mroczniejsze, krwawsze i – ponownie – nawiązujące do horroru.

W tym zeszycie debiutuje Cremator, piekielny kowal z mocą spalania wszystkiego własnymi rękoma. Co być może ważniejsze pojawia się tu również pierwsza wzmianka o Purgatori, postaci która w przyszłości osiągnie całkiem niezły sukces i serie z jej udziałem wychodzą do dzisiaj.

Po wydarzeniach z poprzedniego numeru Hope wyrzeka się dobra, co zabiera ją w piekielne otchłanie. Tam zaś przebywa jej ojciec Matthias, obecnie diabelski generał, stojący na czele armii walczącej z Lycyferem, jaki także debiutuje w tym numerze. Prowadzenie militarno-magicznej rywalizacji nie przeszkadza jednak Matthiasowi w usiłowaniu zabicia swojej córki.

Drugie spotkanie z Lady Death jest ponownie przyzwoitym komiksem. Pulido całkiem nieźle prowadzi Hope, oferując kilka zapadających w pamięć scen, robiących tym większe wrażenie, że styl graficzny Hughesa idealnie pasuje do dynamicznej syntezy akcji z krwawą grozą. Protagonistka odnajduje w sobie coraz to nowe pokłady mocy i chęci mordu, stając się kimś w rodzaju niemożliwego do poskromienia pionka w grze między Lucyferem i Matthiasem, których rywalizacja pogrążyła Piekło w chaosie.


The Wizard and the Red Sonja Show (Marvel; imprint Curtis)
Oryginalnie w The Savage Sword of Conan #29, 1978
Ja czytam poprawiony wizualnie reprint z 2018 roku, wydany przez Dynamite w zbiorze The Further Adventures of Red Sonja Vol. 1
Scenariusz i ilustracje: Frank Thorne

Cóż, to jest jedna z najgłupszych rzeczy, jakie ostatnio czytałem. Czarodziej ma ochotę popatrzeć na Sonję i przywołują ją magicznie do swojej komnaty. Lecz zamiast jednej pojawia się aż pięć rudowłosych wojowniczek. Która z nich jest prawdziwa? Na życzenie czarodzieja każda zaczyna popisywać się swoimi umiejętnościami aby odsłonić się jako oryginalna diablica z mieczem. Nowela stanowi humorystyczne, niemające większego sensu, nieco zbyt usilnie popisujące się wymownymi pozami mniej lub bardziej roznegliżowanych Sonji dziwadło. Z powodu swojej kuriozalności pozostaje jednak jedną z bardziej kultowych pozycji z wczesnych lat heroiny. Bodaj jego największą zasługą jest nieplanowane wprowadzenie idei multiwersum Sonji, jaką po wielu latach pociągnie Dynamite w swoim Sonjaversal i innych tytułach.

Master of Shadows (Marvel; imprint Curtis)
Oryginalnie wydany w The Savage Sword of Conan #45, 1979
Ja czytam poprawiony wizualnie reprint z 2018 roku, wydany przez Dynamite w zbiorze The Further Adventures of Red Sonja Vol. 1
Scenariusz: Christy Marx
Rysunki: John Buscema, Tony DeZuniga

Sonja kontra grupa płatnych zabójców. Klasyczna, wielokrotnie powtarzana fabuła, lecz przyznam, że prezentująca się bardzo dobrze. Sporo walk odbywa się na dachach, co dodaje nieco oryginalności opowieści. Master of Shadows to nowela z solidną dawką akcji i z diablicą z mieczem w roli głównej, robiącą świetny użytek zarówno ze swojego ostrza, jak i swojej zmyślności. 


The Untamed: Killing Floor #1-2 (Stranger Comics, 2016-2017)
Scenariusz: Sebastian A. Jones
Rysunki: Peter Bergting

Druga miniseria The Untamed rozgrywa się między wydarzeniami z pierwszej oraz z Niobe: She is Life. Przy okazji pisania o mini o Niobe narzekałem nieco, że jej zdolności walki wydawały się nieco przesadzone i krótka retrospekcja z treningu z Untamed niezbyt je usprawiedliwiała. Killing Floor wydaje się tę lukę zapełnić, a przy okazji pokazuje, co działo się z Harethem (jak nazywa się tytułowa postać) i Niobe po opuszczeniu przez nich quasi-westernowego miasteczka Oasis. Jak się okazuje za pół-galemren (tj. pół-elfką) wyznaczona jest pokaźna nagroda, co motywuje do walki z nimi przestępczą społeczność nieprzyjemnego miasta portowego, do jakiego przybywają. Jest to Harethowi jak najbardziej na rękę, gdyż z jednej strony może on kontynuować trening dziewczyny, a z drugiej nawiązać kontakt ze swoją byłą żoną, elfią wojowniczką, jaka nie ma po nim zbyt dobrych wspomnień. Jak bowiem pamiętamy z poprzedniej mini, nasz (anty)bohater za poprzedniego życia był bardzo złym człowiekiem.

Druga odsłona przygód Untamed o wiele silniej skupia się na Niobe, robiąc z niej de facto drugą bohaterkę komiksu. Nie stanowi to wielkiego zaskoczenia, gdyż posiadała już wtedy własną serię oraz dlatego, że dla świata Asundy stanowi poniekąd centralną postać, mającą być w przyszłości odpowiedzialną za dziejotwórcze wydarzenia. Killing Floor wciąż stanowi przyjemnie oniryczny tytuł osadzony w świecie dark fantasy, acz jest on mniej surrealny od A Sinner’s Prayer czy Dusu: Path of the Ancient i bliżej mu do Niobe: She is Life; innymi słowy fabuła jest bardziej logiczna, ilustracje realistyczniejsze i mniej nastrojowe, za to lepiej rozpisujące sceny akcji. Przyznam, że pod względem wizualnym komiks stanowi mimo tego małe rozczarowanie, o ile momentami wygląda całkiem ładnie, o tyle czasami kadry prezentują się jakby niedokończone lub narysowane za szybko.

W kwestii budowania świata nie otrzymujemy za wiele, acz pierwsze strony komiksu pokazują uwięzionego morkaia (srebrnego elfa), sugerując, że dotrzemy do niego w przyszłości, a ostatnie pokazują przybycie potężnej postaci, jaka przewijała się w zarówno w A Sinner’s Prayer, jak i w She is Life. Killing Floor otwiera się zatem dość ciekawie, szybko, acz sprawnie wprowadza zarówno nowe miejsce akcji, jak i nowe postaci, nieźle łączy sceny akcji ze scenami spokojniejszymi, a nawet okazjonalnie skręca w stronę horroru. Jak zawsze na koniec otrzymujemy stronę prozy, tym razem nie jest ona tak ciekawa jak poprzednio i stanowi nieco poetyckie streszczenie wydarzeń z poprzedniej części The Untamed.

W drugim numerze akcja posuwa się niespiesznie do przodu, lecz mimo tego pokazuje całkiem sporo wydarzeń. Na początek zabiera nas do bazy Ilenii (elfki z poprzedniego nru), ukrytej pod domem publicznym, gdzie swoje usługi świadczą też nieletni. Ilenia przewodzi grupie kobiet wojowniczek i uczy młode dziewczyny zdolności walki. Hareth zawiera z nią umowę: ma wkraść się do bazy Kavy (jej byłego męża i dawnego kompana Haretha z czasów gdy był przestępcą i zabójcą) i wykraść z niej córkę kobiety oraz zabić mężczyznę w zamian za informację o statku, na jakim przebywa rodzina protagonisty. Ilenia w tym czasie zostaje z Niobe, którą chce przekonać do swojej racji. W międzyczasie do miasta przybywa wampirzyca Essessa wysłana przez ojca Niobe do pochwycenia dziewczyny.

Numer ma podobne wady i zalety, co poprzedni. Oniryczny nastrój, lekko zagadkowa atmosfera ponownie stanowią o największej sile komiksów osadzonych w świecie Asundy. Postaci są wykreowane przyzwoicie, choć Jones nie próbuje nadać im zbyt dużo charakteru. Hareth i Niobe na dobrą sprawę wydają się pełniejszymi postaciami tylko dlatego, że pamiętamy ich z poprzednich miniserii. Mimo tego wzbudzają zainteresowanie i nieźle się wpasowują w ponury świat, gdzie obok scen dramatycznych pojawiają sceny akcji i quasi-grozy. Największą wadą jest warstwa wizualna. Niezbyt podoba mi się nieco szkicowy, minimalistyczny, często unikający teł styl zaprezentowany Bergtinga. Wszystko wydaje się tu nieco niedopracowane. Jest to wg mnie najgorsza pod względem wizualnym seria – póki co przynajmniej – ze świata Asundy.

Jako bonus, jak zawsze otrzymujemy pisaną prozą stronę. Tym razem jej główną część stanowi introdukcja prowadzącego głosu, jaki słyszy Niobe. Był on już obecny w Niobe: She is Life, lecz tutaj dowiadujemy się, że pół-elfce towarzyszył już wcześniej i to on był w dużej mierze odpowiedzialny za to, że trafiła do Oasis, gdzie spotkaliśmy ją w The Untamed: A Sinner’s Prayer.


Nyx #8 (Dynamite, 2022)
Scenariusz: Christos Gage
Rysunki: Marc Borstel

Kontynuując wychowywanie swojego przyrodniego rodzeństwa Nyx rusza sprawdzić, co dzieje się z Unisonem i przenosi się do 1979 roku. W tym czasie Vampirella, Pantha i Pendragon zmagali się z problemami finansowymi i planowali horrorowy show, lecz Adam Van Helsing i jego ojciec przybyli poprosić ich o pomoc w walce z nowym zagrożeniem. Okazuje się bowiem, że Unison zapragnął stać się jednym z wszechświatem. A najłatwiejszą drogą ku temu jest według niego zjedzenie tegoż wszechświata.

Nyx jest jedną z lepszych serii od Dynamite z 2022 roku, a ósmy numer jest jednym z najlepszych, jaki tytuł ma do zaoferowania. Komiks utrzymuje świetny balans między akcją, horrorem, komedią i dramatem; zawiera elementy satyryczne (dotyczące hipisów, slasherów czy Wall Street), organiczne nawiązania do Lovecrafta oraz dramatyczne sceny o zaskakująco silnym ładunku emocjonalnym. Oprócz świetnego poprowadzenia wątku Unisona, na uwagę zwraca również spotkanie Nyx z Vampirellą, Panthą i innymi. Dla Vampi czy Pendragona jest to pierwsze zetknięcie się z córką Boga Chaosu, dla Nyx jest to okazja do zobaczenia osób, jakim w ich przyszłości (a swojej przeszłości) wyrządzi(ła) wiele krzywd. Gage bardzo dobrze nawiązuje do wydarzeń z poprzednich komiksów, lecz nigdy nie pozwala im zająć za dużo miejsca i odciągnąć naszą uwagę od obecnych. Przy okazji pokazuje jak bardzo Nyx wyewoluowała jako postać: jej rozmowy ze zmagającym się z alkoholizmem Pendragonem czy starym profesorem Van Helsingiem są doskonale napisane i potwierdzają, że (anty)bohaterka przeszła długą drogę od czasu gdy była sprzymierzeńcem sił zła.

Jedyne wady ósmego spotkania z Nyx znajdują się w warstwie wizualnej. O ile ilustracje są udane, szczególnie w co bardziej surrealnych sekwencjach, o tyle rysownik zdaje się był nieco zbyt podekscytowany podczas rysowania tego numeru, gdyż zaskakująco często epatuje seksualnymi pozami postaci. Jest ich zdecydowanie więcej niż poprzednio i nie tylko nie mają one żadnego uzasadnienia fabularnego, wręcz pojawiają wbrew dramatycznym wydarzeniom z kart komiksu.


Magnus Robot Fighter #7-8 (Gold Key, 1964)
Scenariusz i rysunki: Russ Manning

W tym numerze okazuje się, że mimo że w Północnym Am nie istnieją pieniądze, wszystko jest zmechanizowane, ludzie nie pracują tylko robią to na co mają ochotę, to i tak wciąż istnieją slumsy. Ich mieszkańcy to gofy i są biedni nie dlatego, że zawiódł ich system, tylko dlatego, że to oni zawiedli system. Biedota składa się praktycznie z samych przestępców, jednostek buntujących się przeciw władzy i innych nieprzystających do cywilizowanego życia indywiduów. Zamieszkiwane przez nich slumsy to region pod ziemią, stara Ameryka, obecnie znajdująca się w ruinach.

Główny wątek zeszytu zaczyna się wraz z przybyciem wirusa atakującego roboty, następnie zamyka nas w kwarantannie, serwuje powrót jednego z poprzednich złoczyńców, zabiera na planetę Malev 6 zamieszkałą wyłącznie przez roboty, a na koniec skręca w new age’owe klimaty z telepatią i innymi nijak nieprzystającymi do fantastyczno-naukowego charakteru serii pomysłami.

Mimo wszystko jest to dość przyjemny numer, sporo się w nim dzieje, znacząco rozbudowuje świat przedstawiony i daje nawet coś do roboty ukochanej Magnusa. Na deser otrzymujemy artykuliki o energii atomowej i o karpiach, listy od czytelników oraz nowelkę o kosmitach i Ziemianach, potwierdzającą, że na obcych planetach Ziemianie zawsze wszystko dotykają bez zabezpieczeń, co potem się źle dla nich kończy (Ridley Scott lubi to).

W ósmym numerze dowiadujemy się, że w całym Północnym Am nie ma deszczu czy śniegu, gdyż ludzie w pełni kontrolują pogodę. A że ludzie nie lubią zimna i zbytniej wilgotności, to je usunęli. Po rewelacjach z poprzedniego numeru, te jeszcze bardziej poddają w wątpliwość przekonanie, że chęć robotów zniszczenia/zniewolenia ludzi jest czymś nielogicznym.

Poznajemy tu też The Outsiders, grupkę dzieci, jaka zafascynowana Magnusem sama postanawia włączać się do walki, gdzie tylko jest jakieś zagrożenie. I wszyscy wyraźnie widzą, że to dobry pomysł, ponieważ w razie niebezpieczeństwa dzieci zawsze powinny walczyć i strzelać w pierwszych szeregach, inaczej wyrosną na mięczaków. A walczyć i strzelać będą – u boku Magnusa – z i w antycznego robota. Potężny, militarny blaszak przejął bowiem panowanie nad mechanizmami kontrolującymi pogodę.

Kolejne spotkanie z Magnusem jest ponownym miksem archaicznych pomysłów i dość naiwnych wyobrażeń dalekiej przyszłości, połączonych z całkiem nieźle zaprezentowanymi scenami akcji i życia w futurystycznej metropolii. Jako bonus otrzymujemy artykuliki o metalu i Danii, listy od czytelników oraz nowelkę o Ziemianach i kosmitach, z której dowiadujemy się, że obcy mogą być ksenofobiczni. Ale nie Ziemianie, mimo że w całym komiksie próżno szukać osób inne niż białe (co jednak się zmieni w przyszłości).


Vampirella #2 (Warren, 1969)

1. Ever Wonder What it Takes to be a Woman of Parts?
Scenariusz: prawdopodobnie Forrest J. Ackerman
Rysunki: Tom Sutton

Otwierająca nowelka to część Vampirella’s Feary Tales, rozpoczynającego się w tym numerze panelu z jednostronicowymi opowiastkami grozy. Pierwsza z nich to w rzeczywistości mierne streszczenie filmu Narzeczona Frankensteina, gdzie monstrum Frankensteina jest nazywane Frankensteinem.

2. Evily
Scenariusz: Bill Parente
Rysunki: Jerry Grandenetti

Ta nowela jest powiązana z historią o Vampirelli i wprowadza tytułową postać. Evily jest kuzynką Vampi i jej największym wrogiem. Posługuje się różnymi magicznymi sztuczkami i roi się wokół niej od dziwacznych istot i potworków. Niestety opowiadanie nie prezentuje się zbyt udanie, jest mocno chaotyczne, zarówno treściowo, jak wizualnie. Nijak nie łączy się z Drakulonem i kieruje się w stronę stereotypowych horrorów z okołobałkańskimi wampirami czy quasi-folkowymi istotami. Ponadto – nawet mimo dodania lekkich femdomowych podtekstów i gościnnego występu samej Vampirelli (na tym etapie wciąż jeszcze pozbawionej ustalonego charakteru i stanowiącej bardziej parodystyczną niż poważną postać) – Evily jest dość mało interesująca i nudnawa. Nic dziwnego, że kuzynka Vampi nie zrobiła kariery na miarę kosmicznej wampirzycy.

2. Montezuma’s Monster
Scenariusz: Michael Rosen
Rysunki: Bill Fraccio

Typowy horror z twistem na koniec. Tym razem spotykamy Vince’a Harmana, szukającego azteckiego skarbu, a znajdującego ścigającego go azteckiego boga. Całkiem przyjemna, acz mało oryginalna nowelka.

3. Vampirella: Down to Earth!
Scenariusz: Forrest J. Ackerman
Rysunki: Mike Royer

Ktoś wpadł na pomysł aby na czas, gdy Vampi jest główną bohaterką danej historii tymczasową gospodynią magazynu uczynić Draculinę, jej siostrę. W przeciwieństwie do Evily Draculina nie robi tu nic ponad rzucenie kilku humorystycznych zdań jako narratorka. Poza tym widocznie nie przypadła twórcom do gustu, gdyż znikła po jednorazowym występie. Mimo tego po latach to Draculina, a nie Evily zrobi karierę w komiksach i stanie się jedną z klasycznych rysunkowych wampirzyc z własnymi seriami, kontynuowanymi po dziś dzień.

Samo Down to Earth! stanowi tymczasem komediową kontynuację poprzedniej noweli o Vampi. Wampirzyca przybywa na Ziemię i trafia do siedziby Warrena, gdzie bierze udział w konkursie piękności, po czym leci do Hollywood.

Nowela ta miała zakończyć historie o Vampirelli w Vampirelli, jaka po humorystycznych występach – zdradzających, że miała być horrorową wersją Barbarelli – została zredukowana do roli ironicznej gospodyni magazynu. Minie kilka miesięcy nim Warren zdecyduje się kontynuować jej historię, lecz wtedy zaprezentuje ją w poważniejszym tonie.

4. Queen of Horror
Scenariusz: Don Glut
Rysunki: Dick Piscopo

Skowyt 3 wydaje się być inspirowany tą nowelką. Traktuje ona o gwieździe horrorów i jej przeobrażeniach. Całkiem fajne, z niezłym poczuciem humoru opowiadanie, które jednak nie zapada szczególnie w pamięć.

5. The Octopus
Scenariusz: Nicola Cuti
Rysunki: Ernie Colon

Kuriozalna opowieść, w której morderstwo o spadek przeradza się w horror o nawiedzonej ośmiornicy i zombie. Nonsensowne i choć ładnie wygląda nie budzi pozytywnych odczuć.

6. One, Two, Three
Scenariusz: Nicola Cuti
Rysunki: Ernie Colon

Sci-fi też musi być. Tym razem zastanawiamy się czy androidy marzą o miłości. Niestety nie docieramy do żadnych interesujących wniosków. Wydaje mi się, że zmuszono Nicolę Cutiego do napisania zbyt wielu nowel, przez co straciły one na jakości.

7. Rhapsody in Red
Scenariusz: Don Glut
Rysunki: Billy Graham

Transylwania, wampiry i zaskakująco fajny – nawet jeśli niezbyt zaskakujący – twist na koniec. Przyjemne zakończenie drugiego i ogólnie raczej rozczarowującego spotkania z magazynem Vampirella.

Vampirella #3 (Warren, 1970)
W tym numerze Vampirella jest nieobecna, więc tylko pokrótce wspomnę o zawartych nowelach.

1. Vampi’s Feary Tales
Scenariusz: Forrest J. Ackerman
Rysunki: Dick Piscopo

Streszczenie filmu sci-fi Queen of Outer Space z 1958 roku. W komiksie błędnie podano rok premiery jako 1956.

2. Vampi’s Scarlet Letters

Od tego numeru zaczyna się publikacja korespondencji od czytelników. Nie ma tu niestety nic ciekawego, acz warto wspomnieć, że jeden z wydrukowanych listów napisał Doug Moench, przyszły twórca Moon Knighta i niebawem scenarzysta licznych nowel w Vampirelli.

3. Wicked is Who Wicked Does!
Scenariusz: Bill Parente
Rysunki: Tom Sutton

Kontynuacja panelu o Evily. Już poprzednia część była chaotyczna, ale teraz jej bezład sięgnął zenitu i mimo niewielkiej objętości drugie spotkanie z Evily okazuje się zaskakująco konfundujące. Fabularnie traktuje o cygańskim magu, próbującym wykraść moce protagonistki.

4. Blast Off! To a Nightmare!
Scenariusz: Al Hewetson
Rysunki: Jack Sparling

Obligatoryjna nowela sci-fi tym razem opowiada o ludziach (a właściwie to o hipisach), zakładających kolonię na planecie, która wbrew ich oczekiwaniom okazuje się bardzo nieprzyjazna. Kilka niezłych rysunków, ale ogólnie nic szczególnego.

5. Konkurs! Do wygrania 5 dolarów! Wystarczy wysłać swoją okołohorrorową Vampi-twórczość!

6. Eleven Footsteps to Lucy Fuhr
Pomysł na nowelę: Terri Abrahms
Scenariusz: Nick Beal
Rysunki: Eddie Robbins

Kilku mężczyzn bierze udział w grach, których stawką jest tytułowa piękność. Każda runda kończy się śmiercią jednego z zawodników. Jest to zdecydowanie lepsza nowelka. Zawiera dość pomysłowe konkurencje, niezłe śmierci i przyjemny zwrot fabularny w finale.

7. I Wake Up… Screaming!
Scenariusz i rysunki: Billy Graham

Opowiastka o ciekawym punkcie wyjściowym, przedstawiającym kobietę, której wydaje się, że jej życie jest snem. Na przestrzeni noweli okazuje się, że jest główną antagonistką własnej historii. Klimatyczne ilustracje zdobią opowieść, jaka mogłaby być zdecydowanie ciekawsza, gdyby pozwolono na jej rozbudowanie. W tak krótkiej formie jest zbyt pełna skrótów fabularnych by stanowić satysfakcjonującą całość.

8. The Caliegia
Scenariusz: Nicola Cuti
Rysunki: Billy Graham

Bardziej w klimatach fantasy; nowela o mężczyźnie, stającym się potworem na jakiego sam polował. Brzmi interesująco, lecz w rzeczywistości jest nijako.

9. Didn’t I See You On Televivion?
Scenariusz i rysunki: Billy Graham

Telewizja i potwory, czyli połączenie, z którego niestety nie wynika nic nazbyt zajmującego. Prosta opowieść z przewidywalnym zwrotem fabularnym na koniec.

10. A Slimy Situation
Scenariusz: Michael Rosen
Rysunki: Jack Sparling

Kuriozum z szalonymi eksperymentami, z jakich dowiadujemy się, że lwy wywodzą się w prostej linii od gryfów. Ewolucja jest doprawdy zaskakująca.


Savage Red Sonja: Queen of the Frozen Wastes #4 (Dynamite, 2006)
Scenariusz: Doug Murray, Frank Cho
Rysunki: Gregory Homs

Dotarliśmy do finału miniserii. Zgodnie z „savage” w tytule otrzymujemy w nim wiele trupów, lecz niestety niewiele emocji. Zamknięcie praktycznie całej mini w brunatnych przestrzeniach podziemnych jaskiń sprawiło, że była wizualnie monotonna – szczególnie po otwierających, śnieżnych scenach z pierwszego numeru – a kanibalistyczna antagonistka, kiedy już zaczęła robić się ciekawa została usunięta. Przez to komiks oferuje niezbyt satysfakcjonujące zakończenie, pozbawione finalnej walki, do której – zdawało się – nas przygotowywał. Mimo tego dość dobrze prowadził samą Sonję, jaka wśród pojmanych mężczyzn wyrasta na symbol nadziei i ostatecznie staje się siłą wiodącą do światłości uwięzioną w ciemności i prymitywizmie ludzkość.


The Cimmerian: Iron Shadows in the Moon #2-3 (Ablaze, 2021)
Scenariusz i rysunki: Virginie Augustin

To po prostu solidna adaptacja opowiadania. Jest trochę Lovecrafta, jest tajemnicza bestia w dżungli, są piraci. Ilustracje wykonane są na bardzo wysokim poziomie (minus okładka), są nastrojowe i całkiem niepokojące. Iron Shadows in the Moon według mnie stanowi – póki co – najlepszą odsłonę serii The Cimmerian. Jako bonus otrzymujemy kolejne części oryginalnego opowiadania Roberta E. Howarda.


Eros/Psyche #4-5 (Ablaze, 2021)
Scenariusz i rysunki: Maria Llovet

Miks romansu i surrealizmu trwa nadal. Minimalistyczna seria, która nie ma ochoty zbyt wiele wyjaśniać i wciąż jawi się albo jako poetyckie wyrażenie samotności i zagubienia na świecie, albo jako klasyczny przykład przerostu pretensjonalnej formy nad trywialną treścią; zdania są podzielone.

W ostatnim numerze Llovet decyduje się jednak rzucić kilka odpowiedzi, jakie nie dość, że nie uzasadniają wszystkiego w zadowalający sposób, to uderzają w realistyczny ton, nijak pasujący do poetyckiej całości. Eros/Psyche ostatecznie stanowi ładny, lecz zbyt silący się na oniryzm romans, jaki nigdy nie jest w stanie wzbudzić wielkich emocji, ani nawet zachęcić do głębszego zainteresowania się prezentowaną historią.


Vampiverse #1 (Dynamite, 2021)
Scenariusz: Tom Sniegoski, Jeannine Acheson
Rysunki: Daniel Maine

Po stworzeniu serii Sonjaversal, gdzie wykreowano multiwersum skupione wokół Czerwonej Sonji, Dynamite postanowiło na podobną kurację wysłać świat Vampirelli. Geneza i uniwersum Vampi od momentu jej debiutu w 1969 roku były modyfikowane i retconowane częściej niż diablicy z mieczem, więc pomysł wydawał się logicznym następstwem. Można krytykować fakt, że wydawnictwo nieco zbyt ochoczo ruszyło z ideami multiwersów w okresie, gdy wyrastały one w komiksach i w kinie na lewo i prawo, lecz już na starcie napiszę, że Vampiverse jest jedną z najlepszych pozycji tego typu.

Toma Sniegoskiego chwaliłem już wcześniej jako jednego z najlepszych scenarzystów, jaki zajmował się kosmiczną wampirzycą. Tutaj jest on wsparty nową postacią na komiksowej scenie, Jeannine Acheson, która tylko podniosła walory jego historii. Mimo że akcja nie zaczyna się od „głównej” Vampirelli, to ta oczywiście się pojawia. Spotykamy ją w Edenie, po tym jak została zabita przez Nyx, co sugeruje, że akcja komiksu rozgrywa się gdzieś po wcześniejszej serii opatrzonej tytułem Vengeance of Vampirella. Nie ma to jednak większego znaczenia, gdyż autorzy Vampiverse powoli przechodzą w metanarrację, kojarzącą się z twórczością Granta Morrisona, szczególnie z jego kultowym runem w Animal Manie. Przed napisaniem mojej notki nt. komiksu sprawdziłem kilka recenzji w Internecie i byłem nieco zaskoczony, że nikt nie wyczuł lub nie snuł podejrzeń, kim jest pojawiający się w pierwszym numerze Artysta.

Pierwsze spotkanie z miniserią zaczyna się w świecie jednej z alternatywnych Vampirelli, który zostaje zaatakowany przez Bloodwing: tajemniczego, brutalnego – fani krwi i trupów nie będą narzekać – złoczyńcy w mechu. Sniegoski i Acheson wiedzieli, że pewnie wszyscy odgadną tożsamość antagonisty, więc potwierdzają przypuszczenia czytelnika w zamykającym zeszyt cliffhangerze. Przez multiwersum przemieszcza się także Posłaniec, który wpada do Edenu i oddaje „naszej” Vampi Księgę Proroctw, główny McGuffin Vampiverse, pożądany przez Bloodwing. Vampirella początkowo Posłańcowi nie wierzy – co jest przyczynkiem do nieco zbyt ekspozycyjnych dialogów wyjaśniających co i jak – lecz niebawem rusza w międzywymiarową podróż. Nad całym tym vampiwersum czuwa wspomniany Artysta, wydający się być odzwierciedleniem autora komiksowego, jaki kończąc daną fabułę, serię etc. „zabija” dane uniwersum, co najwyraźniej nie wszystkim się podoba.

Vampiverse #1 to solidny początek nowej multiwersowej przygody. Choć chwilami nieco zbyt ekspozycyjny i okazjonalnie z nadto minimalistycznymi ilustracjami stanowi świetny start, łączący fantastyczne tematy z akcją, horrorem i lekką psychodelą.


Samurai Sonja #2 (Dynamite, 2022)
Scenariusz: Jordan Clark
Rysunki: Miriana Puglia

W drugim numerze Sonja Asakura podczas podróży do starcia z królem Oni natyka się na Satori, czytającego myśli yokai o wyglądzie małpy. Satori wyśmiewa strachy i niepewności Sonji, jaka poprzez numer uczy się mniej myśleć podczas walki, a silniej polegać na instynkcie.

Już abstrahując od tego, że wybranie spokojnego, pozbawionego zagrożeń, intrygującej fabuły zeszytu na drugi numer zupełnie nowej serii wydaje się chybionym pomysłem (raczej twórcy powinni skupić się na zainteresowaniu czytelnika nową postacią, aniżeli pokazaniem mu jak milcząco słucha przedrzeźniania irytującej niby-małpy), to jest to po prostu okropnie nijaki komiks. Sili się na spirytualizm, nawiązuje do przejaskrawionych ideałów samurajskich, lecz ostatecznie wydaje się traktować o niczym. W tak krótkiej miniserii, gdzie każdy numer się liczy, Clark oferuje tu ledwie jeden krok w rozwoju bohaterki: wyświechtane mniej myślenia podczas atakowania. Poza tym nie ma tu nic. Główny wątek nie zostaje dotknięty, Satori jest permanentnie drażniący, a Sonja niemal zawsze cicha i niedająca się ani poznać, ani polubić. O ile pomysł na cichszy numer tak wcześnie w serii nie jest inherentnie zły, o tyle pomysł na ten konkretny cichszy numer jest co najmniej nietrafiony.


Army of Darkness vs. Re-Animator: Necronomicon Rising #1 (Dynamite, 2022)
Scenariusz: Erik Burnham
Rysunki: Eman Casallos

W 2022 roku włodarze Dynamite postanowili postawić Asha Williamsa i Herberta Westa przeciw sobie po raz kolejny. Niedawno skończyłem pisać o pierwszym spotkaniu dwóch ikon groteskowej grozy, jakie bynajmniej do gustu mi nie przypadło, stąd od razu spieszę zapewnić, że Necronomicon Rising to o wiele wyższy poziom komiksowej rozwałki, lepszy pod każdym względem.

Akcja rozpoczyna się w Wielkiej Brytanii, gdzie archeologowie znajdują doskonale zachowaną głowę sprzed stuleci. Zostaje ona przeniesiona do badań do uniwersytetu Miskatonic, gdzie przebywa dr Herbert West. Głowa okazuje się należeć do Złego Asha, jaki magicznie regeneruje resztę swojego ciała. Re-Animator postanawia zatrzymać go do pomocy w celu prowadzenia prywatnych badań, w których – jak sądzi – pomoże mu Necronomicon Ex Mortis. Tymczasem Ash Williams je hamburgery. Jego posiłek przerywa mu natrętna kobieta szukająca Wybrańca, mówiąca coś o proroctwach, klątwach, ale Ash nie jest zainteresowany. Przynajmniej do momentu, gdy atakują deadites.

W przeciwieństwie do poprzedniego starcia gigantów gargantuicznej grozy, to daje sporo przestrzeni nie tylko Williamsowi, ale i Westowi. Ponadto obaj prezentują się bardzo naturalnie, pozbawieni są charakteryzującej ich wcześniej karykaturalności i choć Burnham nie zapomina o dawce (czarnego) humoru i pokraczności Asha, to tworzy organiczną historię, mającą sens, pozwalającą uwierzyć, że te dwie postacie zamieszkują ten sam świat. Świat, co ważne, pozbawiony nadmiernej ilości głupot oraz wrażenia ciągłej repetycji tych samych motywów. Dialogi są żywe, deadites nie stanowią centralnego zagrożenia, a ilustracje są energiczne i dość realistyczne.


Red Sonja Valentine’s Special 2022 (Dynamite, 2022)
Scenariusz: Chuck Brown
Rysunki: Alessandro Miracolo, Emiliana Pinna, John Royal, Jordi Perez, Lorenzo Tammetta, Moy R.

Młode małżeństwo, wciąż pełne miłości do siebie nawzajem, żyje spokojnie w małej wiosce. Do momentu aż pojawiają się w niej kupidyni. Te przebrzydłe grubasy może i nie są szczególnie potężne w walce i zarówno mąż, jak i żona mogą niejednego rozłupać swoimi siekierami, lecz ich ogromna przewaga liczebna sprawia, że ostatecznie odnoszą zwycięstwo. Porywają mężczyznę dla swojego króla, uwielbiającego jeść ludzkie mięsiwo. Szczególnie zakochanych.

Czerwona Sonja przybywa w okolicę tragicznych wydarzeń aby nieco odpocząć, lecz zamiast zasłużonego relaksu zastaje mieszkańców wioski atakowanych przez chmary kupidynów. Diablica z mieczem zmusza je do odwrotu i każe ludziom zająć się zbieraniem złota na zapłatę dla niej, gdyż rusza do jaskini króla skrzydlatych nicponi by uratować porwanych. Jej oponenci może nie są szczególnie groźni, lecz rudowłosa heroina nie ma wiele czasu na wykonanie zadania, co dodaje komiksowi poczucia napięcia bez konieczności tworzenia przejaskrawionych potworów.

One shot jest bardzo przyjemnym połączeniem sword & sorcery z czarnym humorem. Akcja jest prędka, nie brak zapadających w pamięć scen – włączenie się w misję ratunkową żony porwanego mężczyzny prezentuje się świetnie – znajdzie się też miejsce dla zaskakująco brutalnego momentu. Warto pochwalić też ilustracje, jakie nigdy nie zdradzają, że stała za nimi armia rysowników i trzymają się jednego stylu.


Army of Darkness #5 (Dynamite, 2006)
Scenariusz: James Kuhoric
Rysunki: Sanfrod Greene

Seria Army of Darkness vs. Re-Animator kontynuuje, lecz ze zmodyfikowanym tytułem i już tylko z Ashem Williamsem. Znający najlepsze żarty wybraniec i jego znajomi ze starcia z Herbertem Westem przybywają tym razem do domku w lesie (tego z filmu Martwe zło 2), żeby znaleźć połączenie między naszym światem a światem deadites. To, co następuje później to kolejna porcja zabijania demonicznych łamagów, nieco poczucia humoru, karykaturalne ilustracje, sporo krwi i powrót rodzinki Asha w deadite’owej wersji. Ogólnie wymuszone i raczej słabe.


Evil Ernie Special Limited Edition (Malibu; imprint Adventure, 1992)

Skoro zabrałem się za poznawanie całego uniwersum Chaosu pomyślałem, że sprawdzę wszystkie pozycje, jakie są z nim związane. Stąd zamieszczam też krótką wzmiankę o specjalnym wydaniu pierwszego numeru pierwszej mini o Evil Erniem. Jest ono limitowaną pozycją, zawierającą przedmowę Briana Pulido, opowiadającego co nieco o ideach i inspiracjach stojących za jedną z jego najsłynniejszych kreacji, oraz zbiór ilustracji zapowiadających przyszłe historie o Erniem i innych postaciach z mini tak, jak je wtedy planowano. Mamy tu kilka niezłych rysunków i myślę, że dla fanów uniwersum Chaosu jest to dość przyjemna lektura.


Miłośnik kina azjatyckiego, kina akcji i kosmicznych wojaży na statku gwiezdnym Enterprise. Kiedyś studiował filologię polską, a potem został obywatelem NSK Państwa w Czasie. Publikował w Kulturze Liberalnej, Torii, Dwutygodniku Kulturalnym i innych.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*