Wysypisko komiksowe #4: The Untamed, The Cimmerian, Vampire State Building, Gung-Ho, Jennifer Blood, Sheena, John Carter, Samurai Sonja, Zoc, Sixty Years in Winter

W dzisiejszym przeglądzie komiksów dominują kontynuacje: Stranger Comics serwuje powrót The Untamed: A Sinner’s Prayer, Ablaze zaprasza na kolejne spotkanie z Conanem oraz z wampirami w Empire State Building, a Dynamite z Jennifer Blood, Sheeną i Johnem Carterem. Ale nie zabrakło również czegoś nowego. Zaczynam bowiem kolejną serię od Ablaze, tym razem opatrzoną tytułem Gung-Ho, jak również Samurai Sonja od Dynamite. Ponadto sięgam po dwie powieści graficzne wydane przez Europe Comics: Zoc i Sixty Years in Winter.


The Untamed: A Sinner’s Prayer #3-4 (Stranger Comics, 2012)
Scenariusz: Sebastian A. Jones
Rysunki: Peter Bergting

Trzeci komiks miniserii kontynuuje oniryczny, senny nastrój poprzednich numerów, acz tym razem skupia się silniej na przeciwnikach protagonisty. Phylax – brat wskrzeszonego bohatera – knuje nowe plany i uprawia seks na grobie Thorne’a, podczas gdy sam Thorne rusza zabić kolejną osobę i ucina sobie z nią przyjemną pogawędkę. Poznamy dzięki temu nieco informacji o jego przeszłości. Krótki występ zalicza też Niobe.

Trzeci numer znajduje się mniej więcej na poziomie drugiego, czyli jest całkiem udany. Mroczny, ponury i nieco poetycki. Największą wadą są ilustracje. Choć trudno zarzucić coś kolorom, to Bergting ma nieco trudności z rysowaniem twarzy w rozpoznawalny sposób. W pewnym momencie nie wiedziałem przez chwilę, kto z kim rozmawia, gdyż twarze postaci były dość niepodobne do tych, jakie rysował wcześniej. W połączeniu z nagłym przeskokiem akcji było to dość konfundującym doświadczeniem. Na szczęście zdarzyło się to tylko raz. Jako bonus otrzymujemy zaś kolejną porcję mitologii Asundy oraz ilustrację i informacje o Magrom (krasnoludach).

Czytając czwarty zeszyt pomyślałem sobie, że jeśli The Untamed byłby filmem to widziałbym go jako film akcji w reżyserii Apichatponga Weerasethakula. W kolejnym spotkaniu z grzesznikiem Jones odkrywa niemal wszystkie karty i wyraźniej kieruje fabułę w stronę finalnego starcia Thorne’a z jego bratem Phylaxem. Przy okazji pada tu imię Morkaia (srebrnego elfa) Shemroka, będącego potężnym oraz bezlitosnym zabójcą i najemnikiem. Inni Morkai wpadają zaś na klimatyczne starcie z protagonistą. W tle tych wydarzeń nieco rozbudowana zostaje też Niobe.

Komiks jest ponownie bardzo nastrojowy i mimo niespiesznego tempa narracji posuwa się z prędkością, jaką ciężko uznać za zbyt powolną. Wspomniana walka Thorne’a z Morkai jest świetnie zaprezentowana w kwestii kolorystyki i kadrowania; jedyną wadą numeru – jak i całej serii – jest niezbyt wielka czytelność następstwa ciosów i ataków. Mile widziane byłyby bardziej szczegółowo rozpisane sekwencje akcji. Jest to jednak drobna wada. The Untamed mimo prostej fabuły okazuje się bowiem bardzo dobrym wprowadzeniem w świat Asundy.

Jak zawsze jako bonus otrzymujemy jedną stronę pisanej prozą mitologii, lecz tym razem na tym nie poprzestano. Do komiksu dodano również opowiadanie, którego bohaterem jest przywołany wcześniej Shemrok: zabójca, ale może nie aż tak okrutny, jakiego go malują. Zostaje on powiązany w niejasny sposób z Niobe. Niejasny, ponieważ nie wiemy kiedy rozgrywa się akcja opowiadania: przed czy po wydarzeniach z The Untamed. Samo opowiadanie dotyczy misji zabójstwa handlarza niewolników, jaki również molestuje seksualnie swojego synka. Jest bardzo sprawnie napisane i w tle oferuje nieco informacji o geografii oraz o wierzeniach ludów Asundy. Na sam koniec otrzymujemy zaś ilustrację i krótki tekst o Ancunarim. Ancunarim są totemami konkretnych aspektów prymitywnych żądzy, stworzonymi przez boginię Powisienne. Każda rasa ma jeden taki totem i każdy z nich próbuje pożreć (dosłownie) inne w pragnieniu zwiększenia swoich mocy.


The Cimmerian: Queen of the Black Coast #2 (Ablaze, 2020)
Scenariusz: Jean-Davis Morvan
Rysunki: Pierre Alary

Druga i zarazem ostatnia część miniserii wypada lepiej niż pierwsza. Dość wiernie podążając za fabułą literackiego pierwowzoru wprowadza nas w okres intensywniejszej akcji, spotkań z potwornymi kreaturami oraz istotniejszymi śmierciami.

The Cimmerian całkiem udanie przekazuje klimaty howardowskiego sword & sorcery, lecz główne wady poprzedniego numeru pozostały. Przeskoki między scenami są zbyt nagłe, a ilustracje mogłyby być o wiele lepsze. Mimo tego jest to interesujący dodatek do kolekcji każdego fana Conana jako wierna adaptacja opowiadania w formie obrazkowej. Samo opowiadanie zaś – tak jak poprzednio – dodano do komiksu.


Vampire State Building #2 (Ablaze, 2019)
Scenariusz: Ange, Patrick Renault
Rysunki: Charlie Adlard

Numer 2. przyspiesza tempo akcji i wprowadza polityczne podteksty poprzez powiązanie wampirów z rdzennymi mieszkańcami Ameryki. Empire State Building był w dużej mierze budowany właśnie przez nich, gdyż to im preferowano oddawać pracę w ciężkich, niebezpiecznych warunkach. Tymczasem wampirzy bóg, wyglądem kojarzący się z Nosferatu, zabitych ludzi zamienia w wampiro-zombie i wysyła je na Nowy Jork. Policja przybywa na miejsce, zaczynają się starcia, a nasi bohaterowie powoli schodzą przez kolejne piętra wieżowca, spotykając zarówno przyjaciół, jak i żądne krwi istoty.

Komiks jest niezbyt silącą się na oryginalność pozycją akcji z domieszką horroru. Korzysta z licznych klisz, ilustracje nie są zachwycające, żaden czytelnik nie przejmie się też pewnie zgonami różnych postaci, ale dzieje się na tyle szybko i sporo, że czyta się go całkiem przyjemnie. Jeśli utrzyma tendencję zwyżkową może będzie przyzwoicie.


Zoc (Europe Comics, 2022)
Scenariusz i rysunki: Jade Khoo

Powieść graficzna o dziewczynce, co ciągnie wodę włosami. Całe jeziora jeśli trzeba. Jej umiejętność przysparza jej jednak nieco kłopotów, gdyż jak się ciągnie za kimś woda to moczy ona wiele rzeczy. Mimo wyraźnego wątku głównego Zoc jest pozycją metaforyczną, niechętną tłumaczeniu skąd niektórzy ludzie posiadają nadprzyrodzone moce i dlaczego wędrowni piosenkarze są antropomorficznymi ptakami. Niektórych czytelników to frustruje, a niektórzy odnajdują się w tym dość poetyckim, nie w pełni sprecyzowanym świecie bardzo dobrze.

Tytułowa bohaterka szuka swojego miejsca na Ziemi; jest dzieckiem, które posiada dar, będący zarówno jej przekleństwem. Spora część komiksu toczy się po tym, jak dziewczynka zabiera wodę z terenów objętych powodzią i podróżuje z nią – spotykając po drodze chłopaka, jaki od czasu do czasu eksploduje – do odległej rzeki. Z jednej strony jej działanie czyni dobro, z drugiej podczas podróży zalewa chwilowo wiele innych terenów. Zoc musi zatem znaleźć złoty środek między swoimi marzeniami i zdolnościami. Powieść graficzna odsłania się zatem jako historia coming-of-age, gdzie bohaterka w dość minimalistycznych i nierzadko uroczych ilustracjach szuka celu i sensu w swojej odmienności, sprawiającej, że nie może prowadzić normalnego życia.

Zoc to bardzo pozytywna opowieść o przyjaźni, znajdywaniu zrozumienia i akceptacji tak przez innych, jak i przez samą/samego siebie. Nie jest to rzecz absolutnie genialna, może też nieco monotonna, lecz moim zdaniem zdecydowanie warta rekomendacji.


Gung-Ho: Black Sheep #1-2 (Ablaze, 2019)
Scenariusz: Benjamin von Eckartsberg
Rysunki: Thomas von Kummant

Gung-ho to young adult postapokalipsa w klimatach The Walking Dead. Nie jestem fanem tworów opatrzonych etykietą young adult, więc gdy zacząłem czytać pierwszą minieserię nie spodziewałem się niczego dobrego, a przynajmniej niczego co by mnie szczególnie zainteresowało.

Bohaterami są dwaj bracia, jacy nigdzie nie mogą zagrzać długo miejsca z powodu tendencji do wpadania w kłopoty i niechęci do dostosowania się do systemu. Ich ostatnią szansą życia w ramach resztek społeczeństwa jest zamieszkanie w znajdującym się na odludziu forcie Apache. Życie w nim jest jednak pełne niebezpieczeństw, ponieważ w okolicy roi się od ripperów (zmutowanych zwierzaków pożerających ludzi), jeden z zarządców fortu to wykorzystujący seksualnie nieletnie dziewczyny mężczyzna, a w miejscowych dzieciakach buzują hormony i chęci popełniania aktów przemocy. Ten ostatni powód sprawia, że mamy tu romanse, bijatyki, znęcanie się nad słabszymi i różnego rodzaju konflikty.

Postaci są tutaj całkiem nieźle nakreślone, do tego komiks jest bardzo atrakcyjny wizualnie. Kolory są soczyste, ilustracje realistyczne. Pierwsze dwa numery mimo że przewidywalne zasadzają ziarna głębszych nienawiści i dość mrocznych tematów, jak również wyraźnego konfliktu pokoleniowego. Młodzi nie ufają starszym, a starsi wolą okłamywać młodszych, sądząc, że w ten sposób zapewniają wszystkim bezpieczeństwo.

Mimo że nie do końca mnie porwał, to nie mogę zaprzeczyć, że jest to dość udany początek, wykorzystujący znajome motywy do opowiedzenia historii z łatwością wzbudzającej sporo emocji i obiecującej interesujące rozwinięcie. Gung-Ho po pierwszym spotkaniu prezentuje się jako inteligentna i warta sprawdzenia pozycja dla nastoletnich czytelników.


Jennifer Blood #23-36 (Dynamite, 2013)
Scenariusz: Al Ewing (#23-24), Michael Carroll (#25-36)
Rysunki: Eman Casallos (#23, 25, 27, 29, 31, 33), Kewber Baal (#24, 26, 28, 30, 32, 34-36)

Numery 23-24 są ostatnimi pisanymi przez Ala Ewinga. W tych dwóch zeszytach kończy on rozpoczęte przez siebie wątki, pokazuje dzieciństwo ojca Blood, wskazując z jakiego środowiska kobieta się wywodzi, pokazuje jej mentalne cierpienie oraz osadza ją w więzieniu, zostawiając łatwą możliwość kontynuacji serii swojemu następcy.

Zeszyt 23. pokazuje, co stało się z osobami, jakie zdołały przeżyć spotkanie z protagonistką, nie szczędząc przy tym czytelnikom charakterystycznej dla serii dozy absurdu i przemocy. Równocześnie Ewing przedstawia początki życia Blood w więzieniu, gdzie kobieta staje się celem dla innych osadzonych, a w głowie przewija wszystkie pomyłki, jakie popełniła. Byłaby to bardzo solidna koda dla serii, lecz – jak pisałem poprzednio – na tym nie poprzestano i ciągniętą ją aż do 36 numeru. Można było się spodziewać, że Dynamite nie zostawi jednej ze swoich popularniejszych postaci (i w przeciwieństwie do Red Sonji, Vampirelli czy Purgatori nie odziedziczonej po innym wydawnictwie) i prędzej czy później wyciągnie Blood z więzienia.

Numer 24. jest poprowadzony w zaskakująco realistycznym kluczu. Jego akcja rozgrywa się w 1965 roku i przedstawia dzieciństwo ojca Blood wyrastającego w zupełnej patologii. Jego własny ojciec znęcał się nad dziećmi, był przestępcą i ogólnie zepsutym człowiekiem. W otoczeniu przemocy, śmierci, seksu, narkotyków, śmieci i nienawiści młody Blute musiał pęknąć i wziąć sprawy w swoje ręce. Mimo że nie uważam, że przedstawienie ojca protagonistki posiada jakąś ważną funkcję narracyjną i sprawia, że inaczej na nią spojrzymy, to nie da się ukryć, że jest to bardzo porządnie napisany i narysowany numer. Porusza ponury temat bez prób (nazbyt) sensacyjnego go potraktowania. Jako taki stanowi udane pożegnanie Ewinga z serią.

Numer 25. jest natomiast pierwszym autorstwa Michaela Carrolla, który pozostanie z serią do końca. Carroll prędko wprowadza nowe wątki, story arc i postaci. Mimo że próbuje ponownie wstrząsnąć serią, to po intensywnych numerach kończących się pochwyceniem Blood czuć już zmęczenie materiału. Scenarzysta wydaje się też umieszczać protagonistkę na drodze ku odkupieniu. Zdając sobie – do pewnego stopnia przynajmniej – sprawę ze swoich pomyłek i cierpienia, jakie spowodowała najbliższym oraz z powodu rodzącej się przyjaźni z dobrym doktorem kobieta decyduje się zaniechać zabijania wszystkich zagrożeń. Te jednak wciąż są obecne, co prowadzi do kilku spodziewanych scen akcji.

Motyw poprawy Blood nie jest wg mnie szczególnie interesujący, tym bardziej, że nie wydaje się ona być postacią, która na takowy zasługuje. Poza tym Carroll zasadza ziarna konspiracji obserwującej Blood oraz przedstawia serię spotkań morderczyni z psychologami, próbującymi zajrzeć w umysł kobiety z marnymi skutkami. Rysuje przy tym negatywny obraz systemu penitencjarnego w Ameryce. Nie jest więc zupełnie nieudanie, ale powietrze z serii już raczej uleciało.

Numer 26. kontynuuje wątki konspiracyjne, równocześnie wprowadzając postać pani psycholog, która być może przebija się do umysłu protagonistki. Nie będzie chyba jednak żadnym spoilerem jeśli napiszę, że Carroll do większych rewelacji nie doprowadzi i w rzeczywistości posuwa fabułę w stronę wydostania się Blood z więzienia. Wystarczy spojrzeć na panią psycholog, żeby odgadnąć co się niebawem stanie.

Carroll ponadto stopniowo odziera serię z nadmiernej groteski, co z jednej strony jest mile widzianym pomysłem, bo nigdy nie stałem się fanem stylistyki dominującej w Jennifer Blood; z drugiej odbiera serii jej główny wyróżnik, do którego – przez 24 numery poprzedzające run Carrolla – pewnie wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić.

Na szczęście cokolwiek można nowemu scenarzyście zarzucić, to nie można napisać, że niepotrzebnie przeciąga on akcję. Może wiedział, że cała intryga, jaką snuje jest zbyt łatwa do przejrzenia, więc nigdy nie próbuje zbyt długo zatrzymywać się w jednym miejscu. Nim się obejrzymy Blood ponownie przebywa na wolności i ponownie jest ścigana przez wszystkich.

Nie mam zamiaru streszczać, ani zbytnio się rozpisywać o kolejnych numerach. Od momentu ucieczki Blood z więzienia Carroll przechodzi przez kilka wątków, po czym pod koniec przywraca serię do poziomu absurdalnej przemocy z czasów Ennisa i Ewinga. Początkowo zaczyna wariację nt. The Most Dangerous Game, lecz prędko ją urywa i zaprasza Blood do latania po świecie, szukania swoich dzieci i spotykania mściwych członków rodziny. Słowem mamy powtórkę z rozrywki, lecz z mniejszą ilością brutalności. Dopiero na sam koniec Carroll powraca na moment do krwi i flaków, zataczając swoiste stylistyczne koło do początków serii.

Kolejne zeszyty nie są przy tym nieciekawe czy jakoś źle napisane. Głównym mankamentem jest to, że zwyczajnie przestałem się zbytnio przejmować zachodzącymi wydarzeniami. Blood nie jest postacią, jaką polubiłem więc jej troski i problemy – szczególnie, że pozostają niezmienne od długiego już czasu – stały się dla mnie nieistotne. Wręcz przeciwnie, z radością przeczytałbym, jak ktoś ją w końcu łapie i zabija raz na zawsze. Mimo tego nie mogę zaprzeczyć, że Carroll jest bardzo solidny w swojej pracy oraz że ilustratorzy częstokroć wypadają świetnie, szczególnie w scenach akcji.

Jennifer Blood w rękach Ennisa była groteskową pogromczynią przestępców, skąpaną w czarnym humorze. Gdy zabrał się za nią Ewing stopniowo przekształciła się w szaloną, seryjno-masową morderczynię, nie tylko przebywającą w oparach absurdu, lecz na dodatek pozbawioną jakiegokolwiek opamiętania. Carroll zmienia ją nieco w postać skupionej zabójczyni, mającej konkretny cel i zmierzającej do niego za wszelką cenę. Gdy jednak zbliża się do końca serii uznaje najwyraźniej, że powinien pokazać nam w tych kilku ostatnich zeszytach znajomą Jen i w pogoni za swoimi dziećmi kobieta ponownie staje się bezlitosna, pozbawiona skrupułów, wybuchająca nieopamiętanym gniewem, ślepa na wszystko i wszystkich, którzy nie prowadzą jej w kierunku upragnionego celu. 

Na koniec naszej przygody z Jessicą Blute alias Jennifer Blood napiszę, że była to dość specyficzna lektura, o raczej nierównym poziomie jakości, choć niemal zawsze wysokim poziomie przemocy. Po rozczarowującym początku Gartha Ennisa – choć znajdą się tacy, którzy tylko jego story arc uznają za warty uwagi – komiks nabiera charakteru w rękach Ala Ewinga. Jest on o tyle nietypowy, że każe nam przebywać cały czas z osobą, jaka na naszych oczach staje się głównym złoczyńcą we własnym tytule. Patrząc z jej perspektywy – pełnej przemocy, sadyzmu i szaleństwa – na świat ciężko jest się dobrze bawić, lecz równocześnie trudno się oderwać od świata wykreowanego przez Ewinga, szczególnie gdy puści on Blood luzem na jej mordercze eskapady. Nie tyle jednak upatrujemy jej zwycięstwa, ile raczej kibicujemy jej wrogom w nadziei, że główna postać komiksu wreszcie spotka zasłużoną karę. Choć seria traci impet wraz z zakończeniem runu Ewinga, jest solidnie pociągnięta przez Mike’a Carrolla, jaki nie ma wyjścia i musi z niej – wtedy jednej z najpopularniejszych serii Dynamite – wycisnąć jeszcze trochę soków i doprowadzić do momentu łatwej kontynuacji jeśli włodarzom wydawnictwa przyjdzie ochota powrotu do postaci.

Jennifer Blood mimo jej licznych problemów polecam każdemu, kto ma ochotę na przejaskrawione, krwawe mordowanie z kobiecą bohaterką w centrum. Komiks korzysta – jak wiele innych od Dynamite – z popularnego szczególnie w latach 90. motywu bad girls i choć Blood nie jest winna śmierci tylu osób, co np. Lady Death, to ciężko znaleźć girl, która jest bardziej bad.


Sheena: Queen of the Jungle #2 (Dynamite, 2021)
Scenariusz: Stephen Mooney
Rysunki: Jethro Morales

Pisałem, że poprzedni numer skończył się nastrojem i pomysłem rodem z Predatora. Moje wrażenie było najwyraźniej nieprzypadkowe, gdyż drugie spotkanie z Sheeną było promowane jako połączenie Predatora, Jurrassic Park i Hunger Games. Wychowana w dziczy kobieta prowadzi w jego trakcie obserwacje w sztucznie stworzonej dżungli, lecz znajduje więcej pytań niż odpowiedzi. Natyka się też na krążącą w okolicy bestię – jest zatem trochę krwawych zgonów – a w tle posuwa się wątek tajemniczych planów korporacji należącej do rodziny Sheeny.

Podobnie jak poprzednio największymi zaletami komiksu są jego protagonistka, pisana jako bardzo inteligentna, spostrzegawcza i silna postać (choć czasami prezentowana w niepotrzebnie erotycznych pozach) oraz dość tajemniczy, momentami wręcz surrealny klimat. Jeśli nie czytaliście nigdy żadnych komiksów o Sheenie to obecny ongoing jest świetnym miejscem, żeby tę sytuację zmienić. Mooney w trakcie prowadzenia ogólnej fabuły czyni doskonałą robotę z zaprezentowania bohaterki we współczesnym anturażu oraz przedstawienia jej cech charakteru, stylu walki i postaci drugoplanowych w naturalny, niewymuszony sposób. Innymi słowy odnajdą się tu z łatwością i starzy wyjadacze przygód królowej dżungli, jak i zupełni nowicjusze.


Sixty Years in Winter (Europe Comics, 2022)
Scenariusz: Ingrid Chabbert
Rysunki: Aimee de Jongh

Josy to sześćdziesięcioletnia kobieta, która w dzień swoich urodzin postanawia, że ma dość pustej egzystencji. Pakuje się, zostawia męża, dziecko, teścia i wnuki, wsiada w Volkswagena i jedzie szukać życia.

Powieść graficzna Sixty Years in Winter jest słodko-gorzką historią o próbach odnalezienia samego siebie, o kryzysie przychodzącym na starość, gdy zaczynają się wątpliwości, co do tego, czy nasze wybory życiowe były słuszne, o braku zrozumienia ze strony innych, jak też o różnicach społecznych w postrzeganiu mężczyzn i kobiet. Josy nie jest przy tym – co warto pochwalić – przedstawiona jako krystalicznie czysta postać, uwięziona przez niemiłą rodzinę; wręcz przeciwnie, Chabbert pokazuje wszystkich jako ludzi z wadami oraz mającymi w sobie przynajmniej odrobinę egoizmu.

Odkrywając swoje serce i duszę Josy niejako przypadkiem spostrzega, że czuje pociąg seksualny także do osób własnej płci. Prowadzi to do świetnie zaprezentowanego wątku romantycznego, pełnego sprzecznych emocji, lecz nigdy nie zmieniającego się w ckliwą papkę. Całość jest zaś pięknie ilustrowana przez de Jongh; kolorystyka, kadry i postaci robią spore wrażenie i na długo zapisują się w pamięci. Zresztą tak samo jak niektóre dialogi.

Jedyną większą wadą powieści graficznej jest nagłe przyspieszenie akcji pod koniec. Narracja komiksu jest raczej powolna, choć nigdy ślamazarna, lecz na sam koniec Chabbert decyduje się rozwiązać całą historię – w nieco niesatysfakcjonujący sposób przyznam – na przestrzeni ledwie kilku stron. Mimo tego zdecydowanie polecam Sixty Years in Winter jako świetny przykład obrazkowego slice of life, udanie łączącego dramat z romansem i komedią, cechującymi życie jednej pełnej pasji kobiety.


John Carter of Mars #3 (Dynamite, 2022)
Scenariusz: Chuck Brown
Rysunki: George Kambadais

Zwyżkowa forma serii. Akcja została dość przyzwoicie zaprezentowana i każdy dostaje tu swoje pięć minut. Sprawia to, że mimo tytułu sugerującego, że jest to komiks o Johnie Carterze, jest to w rzeczywistości komiks o wielu postaciach, w tym o Johnie Carterze. I chyba trzeba się z tym pogodzić, gdyż ta sytuacja trwa od początku serii i nic nie wskazuje aby miała się zmienić. Tak naprawdę to część numeru poświęcona „głównemu” bohaterowi jest mniej interesująca niż te poświęcone jego znajomym i rodzinie.

Mimo że zeszyt jest lepszy od poprzedniego, ostatecznie trudno uznać go jednak za nazbyt dobry. W większości poświęcony został na wyjaśnienie zachodzących wokół wydarzeń, jakie poprowadzono w niemile ekspozycyjnym stylu. A Ilustracje są wciąż okropne.


Samurai Sonja #1 (Dynamite, 2022)
Scenariusz: Jordan Clark
Rysunki: Pasquale Qualano

Pisałem wcześniej – przy okazji omawiania miniserii Hell Sonja – że Dynamite posiada multiwersum Sonji. I po maxiserii Sonjaversal oraz wspomnianej mini wydawnictwo zdecydowało się zaprezentować kolejne wariacje na temat najbardziej rudej z heroin. Która tym razem wcale nie jest ruda, gdyż jest Japonką, żyjącą w okresie Sengoku.

Pierwszy numer to dość klasyczny origin story, lecz z powodzeniem łączący charakterystyczne motywy z komiksów o rudowłosej heroinie z japońską mitologią i historią. Nasza bohaterka pochodzi zatem z klasycznie honorowej rodziny samurajskiej. Zbyt dobrze familii Sonji jednak nie poznamy, gdyż prędko dokonuje żywota. Młoda wojowniczka umarłaby wraz z nią, lecz poprzez żarliwą modlitwę udaje jej się zyskać przychylność bogini Amaterasu. Po złożeniu przysięgi i zaakceptowaniu warunków swojego ocalenia zaczyna podróż w kierunku głównego bad guya serii, jakim jest Shuten Doji: lord, który poprzez magię, armię i polityczne machinacje jest bliski przejęcia kontroli nad Japonią.

Mimo ładnych ilustracji, nietypowej – bo milczącej, czarnowłosej, nieszukającej burd i pijatyk oraz ekstremalnie skupionej – Sonji oraz wykorzystania japońskiego tła w sposób cechujący się szacunkiem dla źródła inspiracji komiks wydał mi się dość nijaki. Jako wprowadzenie czyni niewiele ponad bardzo luźne zarysowanie głównego wątku, a introdukcja bohaterki odbywa się poprzez typowy origin niewiele w rzeczywistości różniący się od tego, jaki Red Sonji zafundował Marvel (choć nie ma tu na szczęście żadnego gwałcenia i magicznie nabytych zdolności szermierczych). Ponadto wykorzystanie elementów japońskiej kultury – mimo że Clark wyraźnie zadał sobie trud by zaprezentować je dość wiernie – dla mnie osobiście jest nużącym pomysłem. Powroty amerykańskich filmów czy komiksów do Japonii już od dawna nie budzą we mnie wielkiego zainteresowania i w moich oczach wydają się być niewiele więcej aniżeli chwytem marketingowym.


Jennifer Blood oczyma Linsnera, w stylistyce kinomisyjnej.

Miłośnik kina azjatyckiego, kina akcji i kosmicznych wojaży na statku gwiezdnym Enterprise. Kiedyś studiował filologię polską, a potem został obywatelem NSK Państwa w Czasie. Publikował w Kulturze Liberalnej, Torii, Dwutygodniku Kulturalnym i innych.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*