Wysypisko komiksowe #8: Evil Ernie, Red Sonja, Magnus Robot Fighter, Niobe, The Cimmerian, Savage Tales, Jennifer Blood

Pulpowego przeglądu komiksów ciąg dalszy. Od tej pory zaczniemy przyglądać się mnogim wydawnictwom i pozycjom z najróżniejszych okresów. Dzisiaj na przykład zajrzymy do lat 60., kiedy to wydawano oryginalną serię science-fiction Magnus, Robot Fighter, jak i do lat 90., gdy Amerykę zaatakował Evil Ernie, jedna z czołowych morderczych postaci kultowego Chaos! Comics. Ponadto kontynuujemy przygody Czerwonej Sonji na łamach trzech miniserii: Red Sonja, The Invincible Red Sonja, Red Sonja: Black White Red i jednego one shota. Diablica z mieczem pojawi się również w Sonjaversal oraz w jednej noweli antologii Savage Tales, gdzie spotkamy też m.in. Vampirellę. Nie zabraknie także Conana, Niobe, Jennifer Blood i Gung-Ho.


Magnus, Robot Fighter #1-2 (Gold Key, 1963)
Scenariusz i rysunki: Russ Manning
(Manning nie jest prawdopodobnie samodzielnym autorem scenariusza )

Magnus, pogromca robotów zadebiutował na łamach komiksów w lutym 1963 roku. Zyskał wystarczającą popularność aby seria, której był bohaterem doczekała się 46 numerów. Nowe przygody z jego udziałem pojawiały się jednak tylko do 28 zeszytu, później publikowano wyłącznie reprinty. Stało się tak, gdyż popularność tytułu zaczęła drastycznie spadać pod koniec lat 60. Magnus odrodził się wiele lat później, gdy w latach 90. zagościł w wydawnictwie Valiant. W XXI wieku powracał zaś w komiksach wydawanych przez Dark Horse i Dynamite.

Akcja Magnus, Robot Fighter toczy się w roku 4000, kiedy to ludzkość żyje w niemal utopijnym świecie. Cała Ameryka Północna stanowi jedno megamiasto: Północne Am. Na tej sielankowej powierzchni są jednakże pewne rysy. Wszystko jest bowiem zarządzane przez roboty, mające co prawda służyć człowiekowi, lecz w sekrecie planujące przejąć nad nim kontrolę. Uzależnieni od wygody ludzie są na wszelakie zagrożenia ślepi, ponadto tracą stopniowo chęci do tworzenia, budowania, fizycznego treningu, a nawet myślenia. Przesłanie jest zatem zupełnie jasne: ludzie nie powinni opierać się na komforcie oferowanym przez pomoce techniczne, gdyż doprowadzi to do ich zguby. To dość mocno osadzony w mentalności lat 60. komiks, gdzie znajdziemy tylko białe postaci, a kobiety za wiele nie potrafią robić, mimo że wciąż przypomina się czytelnikowi o konieczności równego traktowania wszystkich. Poza tym przestrzeganie prędkości na drodze jest uznawane tu za przejaw słabości.

Ale kim jest Magnus? To nieco inspirowany Tarzanem młodzieniec, który wychował się z dala od ludzi. Jako sierota w bliżej nieznany sposób trafił w ręce pierwszego roba (jak określane są w komiksie roboty) o nazwie 1-A. 1-A zyskał świadomość, lecz swoją inteligencję postanowił wykorzystać pomagając swoim twórcom. Wychował więc Magnusa ucząc go myśli naukowej, strategii, taktyki oraz zdolności sztuk walki. Wyszkolił go tak dobrze, że bohater jest jedynym człowiekiem na Ziemi zdolnym jednym ciosem przebijać metalowe ciała robów. Ponadto jest wyposażony w implant pozwalający mu przechwytywać sygnały przekazywane między robotami. Gdyby Magnus natknął się na Terminatora zniszczyłby go w ciągu kilku sekund.

W pierwszym numerze, rozpoczętym nawiązaniem do Isaaca Asimova, protagonista mierzy się pol-robem, policyjnym robotem, chcącym przejąć kontrolę nad Północnym Am. Wysyła on za Magnusem nakaz aresztowania, lecz ten znajduje pomoc w osobie Leejy Clane, córki senatora Clane’a. Podwozi go ona gdzie trzeba, dzięki czemu heros może kontynuować swoją walkę.

Komiks jest sprawnie napisany, jest dość dynamiczny i przejrzysty. Fabuła rozwija się logicznie, choć oczywiście z licznymi uproszczeniami. Warstwa wizualna jest wyrazista i czytelna, ale też nieco monotonna i archaiczna. Podczas gdy np. w Marvelu rysunki – poprzez takich artystów, jak Jack Kirby, Steve Ditko czy Jim Steranko – wprowadzały do medium nową jakość, Manning pozostaje dość tradycyjny. Jego ilustracje są jednak dość szczegółowe, tła są atrakcyjnie zaprezentowane, a i zdarza się, że pokaże jakieś szczególnie zapadające w pamięć ujęcie. Północne Am w jego rękach zdaje się na przykład nawiązywać stylem do Metropolis Fritza Langa.

Magnus, Robot Fighter to komiksowa klasyka, pokazująca, że sporo ciekawych rzeczy działo się poza superherosami z dwóch największych wydawnictw. Mimo wyraźnej archaiczności jest to przyzwoita i warta sprawdzenia pozycja. Jako bonus dostajemy krótki esej o przepowiedniach Nostradamusa, pierwszą część serii Aliens, jaka będzie się ciągnęła na ostatnich stronach serii przez 28 nrów i ostatecznie zakończy się cliffhangerem, oraz stronę poświęconą bliższemu przedstawieniu Północnego Am.

Numer drugi wprowadza kolejne istotne postaci do świata Magnusa: senatora Clane’a, ojca Leejy i ważnego polityka, jaki będzie wspierał bohatera w jego poczynaniach, oraz Mekmana, zafascynowanego robotami złoczyńcę. Podobnie do pierwszego zeszytu, ten także jest bardzo dynamiczny i z prędkim tokiem narracji. Klasyczne, lecz solidne ilustracje sprawiają przy tym, że akcja jest bardzo czytelna. Skupia się ona na robotach, wyglądających jak ludzie i infiltrujących rząd Północnego Am. Trochę niczym mechaniczna wersja Inwazji porywaczy ciał zastępują oni prawdziwych polityków swoimi kopiami w chęci przejęcia kontroli nad ludzkością.

O ile pomysł wyjściowy jest interesujący, o tyle poprowadzenie akcji raczej nielogiczne i drugi zeszyt wypada słabiej od pierwszego. Jest jednak nie do pominięcia dla zainteresowanych Magnusem jako wprowadzający istotne postaci i wciąż będący solidnym – nawet jeśli nieco rozczarowującym – komiksem z początku lat 60. o zagrożeniach technologii i ludzkiego marazmu.

Jako bonusy otrzymujemy artykuł o drzewach w USA, esej o robotach i nowelkę kontynuującą przygody ludzi z kosmitami.


Red Sonja: Black White Red #3-4 (Dynamite, 2021)

Każdy z komiksów stanowi zbiór trzech nowel utrzymanych w odcieniach szarości i czerwieni.

Numer trzeci antologii rozpoczyna nowela Dawn of a Crimson Day napisana przez Gail Simone i narysowana przez Waltera Geovaniego. Jest to całkowicie pozbawiona dialogów opowieść o życiu Sonji, od jej narodzin aż do śmierci. Stanowi bardzo atrakcyjną wizualnie historię, przyjemną w lekturze, ale też nieco smutną, gdy docieramy do jej finału. Simone przechodzi przez kluczowe sceny z życia bohaterki, pokazując ją na przestrzeni 10 stron jako pełną, heroiczną postać.

Druga nowela to Small Tales ze scenariuszem Dearbhli Kelly i ilustracjami Soo Lee. Jest to kolejna bardzo ładnie wyglądająca opowieść. W jej trakcie rudowłosa heroina natyka się na swoją młodziutką fankę. Ta utrzymana w lekkim tonie przygoda należy do grupy historii, w jakich bohaterka podróżuje z dziewczynkami, prezentując się jako wzór do naśladowania dla młodych kobiet, zachwycając je swoją asertywnością, hardością, ale i szczerym sercem. Fabularnie nie jest to pozycja wysokich lotów, lecz jest niewątpliwie bardzo urocza.

Trzecia nowela to Ssshhhhh! spod ręki Hassana Otsmane-Elahoua i Jonathana Laua. Chwaliłem dwie poprzednie historie za ich ilustracje, ale to ta wygląda najlepiej ze wszystkich. Pełne detalów kadry i cudownie odwzorowana twarz Sonji zasługują na spore uznanie. Nowela prezentuje się doskonale pod względem wizualnym. Scenariusz też jest niezły, acz wg mnie nieco chybionym pomysłem było zamieszczenie aż dwóch pozbawionych dialogów opowieści w jednym numerze. Ta opowiada o bohaterce przyjmującej zlecenie pokonania smoka, będące w rzeczywistości pułapką na diablicę z mieczem. Mimo dość ciekawego zwrotu fabularnego na koniec fabuła nie przekonała mnie do końca, acz przyznam, że zawsze przyjemnie jest zobaczyć jak skrajnie odmienne emocje potrafi wzbudzać Sonja wśród napotykanych na swojej drodze ludzi.

Pierwsza nowela w 4 numerze kolekcji opowieści o hyboryjskiej heroinie to The Iron Maiden napisana i zilustrowana przez Sanyę Anwar. Opowiada ona o rannej Sonji, zatrzymującej się przy stawie, obok którego znajduje się pomnik nieznanej nam bogini. Na miejsce niebawem przybywa młoda dziewczyna aby się pomodlić. Bohaterka początkowo jej nie ufa, lecz stopniowo nawiązuje z nią przyjaźń. Motyw zagrożenia jest tu wprowadzony poprzez fakt, że dziewczyna ma zostać wydana za mąż za niezbyt dobrego mężczyznę, problem jaki Sonja zechce jej pomóc rozwiązać.

Nowela jest ładnie narysowana i napisana, dość obfita w dialogi i niezbyt przejmująca się scenami akcji. Jej sporym plusem jest zakończenie i rozwiązanie konfliktu, wychodzące poza przewidywania czytelników. Jest nieco zbyt krótka by móc w pełni zaprezentować wybraną historię, lecz z pewnością wzbudza zainteresowanie i prezentuje się atrakcyjnie.

Druga nowela – The Iron Queen – jest najlepszą wg mnie do tej pory w miniserii. Jej scenarzystą jest Phillip Kennedy Johnson, a ilustratorem Steve Beach. Już nie rudo, a siwowłosa, stara Sonja, siedząc na tronie Hyrkanii wspomina stare czasy, podczas gdy jej królestwo zostaje najechane przez hordy barbarzyńców. Ostatecznie ponownie łapie za miecz i prowadzi do boju swoją armię.

The Iron Queen w przeciwieństwie do The Iron Maiden unika dialogów i ciężar narracji kładzie na warstwie wizualnej. Nowela jest cudownie narysowana, z doskonałym wykorzystaniem czarno-biało-czerwonej palety barw. Jest bardzo dynamiczna, nieco nostalgiczna, czasami brutalna, z doskonałym panelem przedstawiającym zakrwawione włosy starej Sonji, wskazujące, że niezależnie od wieku, w duszy jest wciąż tą samą wojowniczką.

Finalną opowieścią jest Cold Monger Chucka Browna (scenariusz) i Drew Mossa (rysunki). Mimo kilku ładnych ilustracji nowela jest typowym sword & sorcery, gdzie Sonja ściera się z posługującym się magią lodu królem. Jest dość przewidywalna oraz mało oryginalna; ot, nieco walki, pocałunek i sporo bieli. Przyjemne, lecz nie robiące większego wrażenia zakończenie.


Evil Ernie #1-5 (Eternity, 1991-1992)
znany też jako Evil Ernie: Youth Gone Wild
Scenariusz: Brian Pulido
Rysunki: Steven Hughes, Eric Mache

Zanim wystartował z kultowym wydawnictwem Chaos! Comics Brian Pulido stworzył postać Evil Erniego: psychopatycznego, nieumarłego i mocno brutalnego nastolatka. Pulido pisał o nim początkowo z myślą o kinowej adaptacji pomysłu. Próby utemperowania jego idei oraz trudności z zachowaniem praw do postaci i kontroli nad projektem sprawiły jednak, że scenarzysta postanowił przerobić Erniego na postać komiksową. Pomysłem ostatecznie zainteresowało się Eternity, które zaczęło wydawanie miniserii autorstwa Pulido w grudniu 1991 roku. Jest ona o tyle istotna, że stanowi de facto wprowadzenie do uniwersum Chaos! Comics (mimo że wtedy takowego jeszcze nie było w planach) oraz debiutują w niej kultowe postaci: Evil Ernie, Lady Death i Smiley – The Psychotic Button, jakie kontynuują swoje okrutne przygody do dzisiaj. Oprócz nich pojawiają się tu również dr Price, jaki wyewoluuje w wymachującego bronią palną twardziela będącego skrzyżowaniem bohatera kina akcji lat 80. i szalonego naukowca oraz dr Mary, młoda psycholożka, która – wraz ze swoją rodziną: siostrą i dwoma braćmi – znajdzie się w samym centrum megaśmierci i Stanów Psychotycznych Ameryki. Ale o tych w przyszłości.

Tytułowy Ernest Fairchild był dzieciakiem, nad jakim znęcali się sadystyczni, przesadnie religijni rodzice. Gdy ich syn sam zaczął przejawiać niestabilne zachowanie udali się do psychiatry dra Price’a. Ten nie wiedząc, że Ernie jest ofiarą swoich najbliższych zastosował na nim eksperymentalną maszynę ingerującą w podświadomość. Pod jej wpływem dziecko miało zetknąć się ze swoimi problemami w bezpiecznej sferze snów. Te zostały jednak przechwycone przez Lady Death, ponętną personifikację śmierci. Spostrzegła ona w Erniem talent do zabijania i obdarzyła go miłością. Po raz pierwszy zetknąwszy się z tym uczuciem, chłopak z miejsca zakochał się w Lady Death i poprzysiągł jej dozgonną wierność.

Price myślał, że wyleczył swojego pacjenta, lecz chłopak po powrocie do domu brutalnie zamordował swoich rodziców i kilka osób z sąsiedztwa. Trafił następnie do szpitala psychiatrycznego zarządzanego przez Price’a. I tak dochodzimy do teraźniejszości, gdy siedemnastoletni Ernie ma zostać poddany kolejnej specjalnej kuracji. Tym razem przez dr Mary Young, mającą na celu uzdrowienie najbardziej brutalnych przestępców i osób chorych psychicznie. Wbrew ostrzeżeniom Price’a, Mary korzysta z nowszej, opracowanej przez siebie wersji maszyny do sondowania snów. Kolejna ingerencja Lady Death przenosi duszę Ernesta do Cmentarza Nieskończoności, gdzie diwa śmierci – dzięki stabilniejszemu połączeniu niż kiedyś – wpływa na niego w świecie fizycznym. Maszyna eksploduje, Ernie umiera, Mary i Price wpadają w kłopoty z prawem, budzi się Smiley, a sam Ernie zostaje wskrzeszony jako nieumarły siewca megaśmierci. Każda osoba przez niego zabita – zwykle w dość krwawy sposób – staje się kontrolowanym przez niego ghulem, ponadto każdy zabity przez jego ghula również staje się telepatycznie kontrolowanym przez Erniego zombie-zabójcą. Czym jest zaś megaśmierć? Koniecznością wybicia całej ludzkości i przygotowania Ziemi na nadejście Lady Death.

Czarno-biały komiks posiada dość surową atmosferę, lecz ani nie przesadza z ponurością, ani nie próbuje być ekstremalnie poważny. Zamiast tego stanowi całkiem przyzwoitą rozwałkę żywo inspirowaną takimi filmami jak Noc żywych trupów, Świt żywych trupów, Powrót żywych trupów, ale też Psychoza czy Terminator. To komiks, którego głównym bohaterem jest heavy metalowy (szerzona przez niego megaśmierć to oczywiste nawiązanie do zespołu Megadeth) nieumarły nastoletni masowy morderca, stanowiący swoisty środkowy palec dla konserwatyzmu, elit i popularnych w komiksach superbohaterów. Dla Erniego, z którego perspektywy patrzymy na większość zdarzeń, to ludzie są antagonistami i powracający pokonać go Price czy Mary są dla niego odpowiednikami Jasona czy Micheala, stojącymi na drodze jego happy endu. Stanowi to przyjemne odwrócenie klasycznych horrorowych motywów. Jeśli oczekujecie oryginalnych pomysłów, głębokiej historii czy skomplikowanej fabuły to Evil Ernie nie posiada niczego takiego. To przede wszystkim krwawe szaleństwo, pełne trupów, czarnego humoru i kilku niezbyt wysublimowanych żartów, gdzie Ernie to personifikacja młodzieńczej rebelii, głęboko osadzonej w klimacie początku lat 90.

Wizualnie komiks wygląda naprawdę bardzo dobrze. Zdecydowanie lepiej niż okładki poszczególnych numerów. Steven Hughes kreuje pełne szczegółów, bogate kadry. Lady Death prezentuje się jako uwodzicielska seks bomba, wskazując na popularny w latach 90. nurt bad girls, jaki będzie przez wielu wyśmiewany – i jaki obfituje w wiele roznegliżowanych komiksowych kobiet również na plakatach, kartach kolekcjonerskich czy figurkach – lecz jaki mimo wszystko osiągnie spory sukces. I choć wizualnie wyraźnie kierowany jest do młodego męskiego odbiorcy, to i tak będą w nim powstawać silne, asertywne i czasem zaskakująco intrygująco zarysowane antybohaterki. Ponadto Lady Death została wymyślona jako pojawiająca się w snach motywacja działania młodego heavy metalowego rebelianta, więc jej przejaskrawiona seksualność i inspirowany metalem i BDSM strój mają fabularne usprawiedliwienie. Tymczasem dr Mary, mimo że także rysowana jako atrakcyjna, całkiem nieźle przechodzi od stereotypowej ambitnej, młodej, naiwnej kobiety do kopiącej nieumarłe tyłki bohaterki.

Jako wprowadzenie kultowych postaci, introdukcja do uniwersum Chaosu oraz jako, nawet jeśli niezbyt wysublimowany, to przyjemny miks brutalnego horroru z czarną komedią i akcją Evil Ernie stanowi pozycję, jaka powinna spodobać się wielu pulpożercom.


Red Sonja #4 (Dynamite, 2021)
Scenariusz: Mirka Andolfo, Luca Blengino
Rysunki: Giuseppe Cafaro

Wydarzenia w poprzednich zeszytach nie obfitowały w sceny akcji, lecz czwarty numer atakuje nas sporej długości potyczką Sonji i Samosha z bandytami Shezema, czyli złoczyńcy, o którym słyszymy od początku serii. Sitha tymczasem męczy się z uwięzionym w jej ciele demonem, co prowadzi do kilku – całkiem sporych – magicznych manifestacji.

Numer stanowi w dużej mierze punkt przełomowy serii, będąc ostatecznym potwierdzeniem chęci ratowania i swoistej adopcji Sithy przez Sonję. Ponadto Andolfo i Blengino kończą tu z wątkiem bandytów i popychają do przodu centralny wątek podróży bohaterek w poszukiwaniu rodziców Sithy. Czwarte spotkanie z Red Sonja fabularnie jest mniej intrygujące niż poprzednie, ale jako skupiające się na akcji wypada całkiem przyzwoicie, nawet jeśli momentami nieco chaotycznie. Jego główną zaletą jest sama bohaterka, bardzo wyrazista i korzystająca ze swojego wieloletniego doświadczenia. W rękach Andolfo rudowłosa heroina faktycznie zdaje się być zaprawioną w bojach wojowniczką, a nie tylko sprawną szermierką pchającą się w kłopoty często dla samej frajdy.


Niobe: She is Life #3-4 (Stranger Comics, 2016)
Scenariusz: Sebastian A. Jones, Amandla Stenberg
Rysunki: Ashley A. Wood

Po scenach akcji z poprzedniego numeru, w tym zawarto retrospekcję, w jakiej Nieznajomy z The Untamed: A Sinner’s Prayer prowadzi trening bohaterki, wyjaśniający jej szermiercze zdolności. Przydadzą jej się on także i tym razem, gdyż dochodzi do osądzenia Sina-Grachukka, oskarżonego dwa zeszyty temu o zabicie elfa. Trzeci numer mini prezentuje również – niestety nieco zbyt pospiesznie i bez większej chemii – wątek romantyczny między Niobe i Sinem, przy okazji odsłaniając nieco jego przeszłość. Oprócz tego Jones i Stenberg rozpoczynają tu ostatnią fazę miniserii: Morka Moa, potężny wódz orków, przebywa bowiem nieopodal i szykuje się do ataku.

Trzecie spotkanie z Niobe: She is Life jest nieco chaotyczne; próbuje dość mocno wgryźć się w kilka wątków aby przygotować scenę pod nadchodzący finał. Najwięcej czasu spędzamy na sądzie Sina oraz pojedynkach i dyskusjach z nim związanych. Prezentują się one atrakcyjnie i dynamicznie, lecz są dość przewidywalne. Z całości uleciał trochę oniryzm, cechujący świat Asundy i stanowiący jeden z jego największych atutów. Mimo mojego narzekania nie mogę jednak napisać, że to nieudany zeszyt, raczej rozczarowujący po bardzo przyzwoitych poprzednich pobytach w Asundzie. Podbito w nim też nieco zawartość feministyczną, ale twórcy cały czas się pilnują aby nie popaść w moralizatorstwo.

Jako bonus jak zwykle otrzymujemy trochę prozy. Tym razem dowiadujemy się kilku informacji o rodzicach Niobe i bardzo nieprzyjemnych okolicznościach jej poczęcia.

Ostatni numer drugiej miniserii osadzonej w świecie Asundy zabiera nas na finalną walkę z przywódcą orków, Morką Moą. Mamy zatem niemało akcji, lecz również sporo narracyjnych potknięć, wynikających nierównym poziomem zeszytu.

Największymi wadami są nadmierna chęć zaprezentowania bohaterki jako niezwykle silnej i sprawnej wojowniczki oraz nadużywanie rozwiązania deus ex machina. Niobe: She is Life od początku dotykała feministycznych i rasistowskich tematów, zgrabnie włączonych w świat przedstawiony i fabułę komiksu. Tym razem jednak twórcy dodają za dużo niepotrzebnych elementów przypominających nam o nierównościach, a przy tym pomijają sporo istotnych w kontekście narracyjnym scen, zaburzając w ten sposób koherentność i logikę.

I tak okazuje się nagle, że krasnolud Bragnar ukrywał w świątyni kilka młodych wojowniczek, jakie bez zawahania decydują się podążyć w bój za przewodnictwem Niobe. Razem dokonują unicestwienia bandy orków, a gdy którakolwiek z nich wpada w niebezpieczeństwo, wtedy znikąd wyłania się czy to Temshen, czy to Charan, czy ktoś inny i ratuje im życie. Budowani jako wielkie zagrożenie, zaprawieni w bojach orkowie okazują się przez to zwykłym mięsem armatnim niezdolnym do stawienia czoła grupce nawet jeśli wytrenowanych, to wciąż niedoświadczonych dziewczyn. Morka Moa prezentuje się w tym kontekście lepiej, lecz twórcy także i w jego przypadku uciekają się do nielogicznego rozwiązania, o którym nie wspomnę żeby nie zdradzać zakończenia. Ponadto nie w pełni akceptuję epilog, jaki niezbyt zgrywa się z tym, jak skończyła się bitwa.

Mimo mojej krytyki nie mogę napisać, że Niobe: She is Life nie jest dobrą miniserią. Stanowi ona nasz pierwszy wgląd w centralną postać komiksów Asundy oraz znacząco rozbudowuje świat przedstawiony. Samą bohaterkę łatwo polubić, tak samo jak nieco oniryczny, magiczny świat, jaki zamieszkuje. Niestety 4 numery wydają się zbyt małą ilością dla twórców, którzy w pewnym momencie zaczęli pospiesznie popychać akcję do przodu aby móc wszystko domknąć na czas. Mimo pewnego rozczarowania, jakie pozostało po lekturze ostatniego zeszytu, wciąż jestem ciekaw podróży, jaką przebędzie Niobe i co dalej stało się z Thornem, bohaterem The Untamed: A Sinner’s Prayer.


The Invincible Red Sonja #4-6 (Dynamite, 2021)
Scenariusz: Amanda Conner, Jimmy Palmiotti
Rysunki: Moritat

Numery 4-6 kończą pierwszą część fabuły miniserii, doprowadzając do finału pobyt Sonji, księżniczki i jej narzeczonego oraz Tumy w pogrążającej się w chaosie Erkharze. Sonja została opętana przez czarnoksiężnika i mimo że zachowała własny umysł, to musi spełniać jego rozkazy. A jego ostatni rozkaz brzmi: broń mnie przed siłami zbrojnymi Erkhary. Diablica z mieczem rusza zatem do walki z wrogą armią. Oczywiście rudowłosa wojowniczka ma ogromną przewagę nad swoimi oponentami, ale że nie jest morderczynią bez serca, to starcie z żołnierzami nie należy dla niej do najprzyjemniejszych. Oprócz tego Conner i Palmiotti znaleźli czas na zakończenie wątku królewskich intryg, naukę latania Tumy, pomysłowo rozpisany pojedynek Sonji z przeciwnikiem sprzed lat i na ogólną, wcale niemałą destrukcję. Finał pierwszej części historii posiada naprawdę sporą skalę.

Ogromną zaletą komiksu jest fakt, że nie wszystko toczy się tu wokół samej Sonji. Wiele wydarzeń związanych jest z odważną księżniczką, a teraz również z jej narzeczonym księciem, dzięki czemu fabuła jest wielopoziomowa i bardziej interesująca. Pozwala to również zabłysnąć innym postaciom i przyznać trzeba, że w rękach Conner i Palmiottiego błyszczą całkiem jasno.

Numer szósty – oprócz świetnej sceny śmierci pewnej królewskiej pary – zawiera też bardzo dynamicznie i pomysłowo przedstawiony pojedynek Sonji z mężczyzną, który próbuje ją zdominować i zrobić z niej swoją własność. Ich walka odbywa się w trakcie erupcji wulkanu i jest bardzo przyjemnie chaotyczna. W tym wszystkim doskonale prezentuje się Moritat, kreśląc energiczne kadry i bogatą mimikę postaci. Pisałem to już wiele razy, ale powtórzę raz jeszcze: jego Sonja jest jedną z najlepiej wyglądających ze wszystkich wersji rudowłosej heroiny.


Savage Tales (Dynamite, 2022)

Specjalny one shot z czterema nowelami.

#1: Horrible People Doing Horrible Things to Horrible People
Scenariusz: Scott Brian Wilson
Rysunki: Mariano Benitez Chapo

Opowieść o autorze piszącym o zbrodniach, jakie sam popełnił. Pewnej nocy spotyka w barze Vampirellę, która zbytnio jego okrucieństwem się nie przejmuje i pokaże mu, jak wyglądają prawdziwe tortury.

Otwierająca nowela jest najbrutalniejsza ze wszystkich i przedstawia Vampirellę jako skłonną do wysublimowanego okrucieństwa. Jej sadystyczna strona jest dość ciekawym aspektem jej charakteru, często pomijana w głównych seriach, starających się nadać Vampi bardziej heroicznego sznytu. Zatem powrót do mroczniejszej – choć jak zawsze wycelowanej w złych ludzi – osobowości drakulońskiej wampirzycy jest mile widziany. Wizualnie historia przedstawia się zadowalająco, lecz nie porywa. Niewątpliwie jest jednak to dobre otwarcie komiksu.

#2: Missionaries of Madness
Scenariusz: David Avallone
Rysunki: Will Rio

Rewolwerowiec Allan Quatermain tropi członków tajemniczego zakonu, chętnego zabijaniu ludzi w groteskowych rytuałach ku czci ich niezwykłego boga Cthulhu.

W moim uznaniu druga nowela jest najlepszą w zbiorze. Zaczyna się niczym typowy western, po czym dodaje elementy kryminału i dreszczowca, a w finale eksploduje w pełni lovecraftowskimi motywami. Protagonista jest dość znaną postacią fanom okołowesternowego komiku, lecz sam spotkałem go po raz pierwszy właśnie tutaj. I jest to chyba najlepsza introdukcja, jaką mogłem otrzymać. Pomysłowa fabuła, intrygujący miks stylistyczny i bardzo solidne ilustracje składają się na świetną opowieść.

#3: The Executioner’s Sword
Scenariusz: Brian Wilson
Rysunki: Al Barrionuevo

Czerwona Sonja trafia do miasteczka, gdzie mieszka kat uzależniony od wykonywania egzekucji. Na tyle, że skazuje na śmierć każdego, kto mu się nawinie pod miecz.

Trzecia nowela jest rozczarowująca. O ile prezentuje się najlepiej ze wszystkich w kontekście wizualnym jako doskonale narysowana, o tyle fabularnie jest nazbyt prosta. Wybrany temat jest nawet dość ciekawy, lecz zadowalające omówienie mężczyzny uzależnionego od mordowania, magicznych artefaktów i stanu umysłowego Sonji wobec zastanej sytuacji oraz jej własnych morderczych skłonności zwyczajnie jest zbyt dużym zadaniem dla króciutkiej opowiastki. Gdyby rozwinąć pomysł na cały zeszyt mogłoby być dobrze, jako krótka forma jest zbyt pobieżnie i niesatysfakcjonująco.

#4: His War
Scenariusz: David Avallone
Rysunki: Hamish Cook

Kapitan Gullivar Jones znajduje chwilę przerwy na przemyślenia podczas walki na froncie pierwszej wojny światowej.

Najmniej obfita w akcję, lecz stworzona jako wstęp do przyszłych przygód Jonesa nowela to kilka minut czystych przemyśleń o mijającym czasie oraz żalu za przeszłymi wydarzeniami, tragediami i motywacjami popychającymi ludzi do wojen. Jest to zdecydowanie najlepsza w kontekście dialogów i tematyki historia, lecz jej powolność zakłóca nieco energiczny charakter całego one shota i zdecydowanie nie jest „savage”. Widziałbym ją raczej jako część pierwszego zeszytu serii o Jonesie, a nie jako krótki wstęp ukryty w antologii. Stąd o ile sama nowela jest bardzo dobra, to nieco razi miejsce jej publikacji.


Sonjaversal #5 (Dynamite, 2021)
Scenariusz: Christopher Hastings
Rysunki: Pasquale Qualano

Numer piąty praktycznie kończy główny wątek maxiserii. Czerwona Sonja – jak się wydaje ta z czasów Marvela, a nie z późniejszych retconów Dynamite – w końcu staje twarzą w twarz ze Scathach. Sposób, w jaki heroina się z nią rozprawia jest poniekąd ostatecznym środkowym palcem w kierunku oryginalnego originu hyrkańskiej szermierki. Akcja toczy się przy tym szybko i jest zaskakująco sprawnie napisana – szczególnie na tle poprzednich zeszytów – nawet jeśli nieco przyciężkawa w kontekście ekspozycji. Przyznam, że do tej pory jest to najciekawszy i sprawiający największą frajdę zeszyt, acz jestem nieco zaskoczony ogólną prędkością eventu oraz tak wczesnym zamknięciem jego głównych wątków, w tym całego wątku Czerwonej z wielokolorowych bohaterek. I choć jestem nieco ciekaw, co Hastings przygotował na później, to przyznam również, że w tym pośpiechu i chaosie nie miałem możliwości zżyć się z którąkolwiek wersją Sonji na tyle, żebym chciał poznać jej historię głębiej.


Evil Ernie: Resurrection #1 (Chaos! Comics, 1993)
Scenariusz: Brian Pulido
Rysunki: Steven Hughes

Po problemach ze znalezieniem wydawcy na oryginalną mini o Evil Erniem, i po ociąganiu się Malibu w akceptacji pomysłów na kontynuację, Brian Pulido i Steven Hughes podjęli decyzję o stworzeniu własnego wydawnictwa i własnego uniwersum komiksowego. Jego pierwszymi głównymi postaciami mieli być wprowadzeni w Evil Ernie: Youth Gone Wild Evil Ernie, Lady Death i pechowi lekarze, jacy się z nimi zetknęli.

I tak powstało Chaos! Comics; jedno z najbardziej najntinsowych wydawnictw, jakie można sobie wyobrazić. Krew, wielkie spluwy, miałkie fabuły, zielone emanacje energii, twardziele z kwadratowymi brodami i roznegliżowane bad girls, horror, fantastyka i czarny humor to znaki rozpoznawcze wydawnictwa. Oczywiście jako takie było krytykowane czy wyśmiewane, lecz udało mu się stworzyć funkcjonujące uniwersum i mnóstwo kultowych postaci. Evil Ernie, Lady Death, Purgatori, Chastity i inni do dzisiaj kontynuują swoje przygody, a cały świat Chaosu – minus Lady Death zastąpioną Lady Hel z powodów praw autorskich – funkcjonuje obecnie pod sztandarem Dynamite.

Evil Ernie: Resurrection jest bezpośrednią kontynuacją Youth Gone Wild i zaczyna się senackimi przesłuchiwaniami, próbującymi odpowiedzieć na pytanie, kto jest winny kreacji Erniego i śmierci ponad 20400 ludzi. Evil Ernie jest niby martwy, lecz Smiley zaraża prokuratora piekielną energią, tworzącą połączenie z Nieskończonym Cmentarzem. Tam oprócz tytułowego megamordercy przebywa też Lady Death. Numer oferuje także retelling originu Erniego, jaki uzupełniono o informację, że od małego posiadał zdolności telepatyczne, a urządzenia oraz Lady Death „jedynie” je spotęgowali. Poza tym Ernie traci tutaj dziewictwo.

Komiks jest przyzwoity. Fabularnie jest mało rozwinięty, lecz sprawnie sprowadza wszystkich głównych graczy z poprzedniej mini i przypomina, co się w niej stało. Przejście z czarno-białych do kolorowych barw odebrało jednak niestety sporo klimatu, przez co jawi się on jako kolejna „edgy” historia z zombiakami, demonami i flakami (zresztą sama okładka autorstwa Joego Quasady – przyszłego naczelnego Marvela, który zepsuje Spider-Mana – to kwintesencja lat 90. w komiksowie). Nie oznacza to, że zeszyt nie oferuje sporo zabawy. Ponadto jako początek nowego uniwersum jest pozycją interesującą, pozwalającą na prześledzenie tworzenia komiksowego świata.


The Cimmerian: The Frost-Giant’s Daughter #1-3 (Ablaze, 2021)
Scenariusz i rysunki: Robin Recht

Oryginalna historia Roberta E. Howarda The Frost-Giant’s Daughter została pierwotnie odrzucona przez magazyn Weird Tales, w jakim pisarz ówcześnie publikował i ukazała się w The Fantasy Fan pod zmienionym tytułem The Gods of the North, gdzie imię głównego bohatera zostało zmienione na Amrę z Akbitany. Oczywiście komiksowa adaptacja trzyma się pierwotnej wersji opowiadania.

Podczas pisania o miniseriach spod szyldu The Cimmerian często utyskiwałem na różne problemy z tempem narracji czy nastrojem, lecz tutaj nie mam powodu do jakichkolwiek narzekań. Ilustracje są doskonałe, potężne, majestatyczne i bardzo klimatyczne, na tyle, że w niektórych chwilach komiks zaczął kojarzyć się nieco z lovecraftowskim horrorem. Pojawienie się Ymira jest świetnie przedstawione, a sam Conan jest tu potężnym, brutalnym wojownikiem, jaki staje naprzeciw każdego zagrożenia niezłomnie i z charakterem twardszym niż stal, z której wykuty jest jego miecz. 

Jest to – póki co – najlepsza wg mnie adaptacja w ramach pozycji zaoferowanych przez Ablaze, warta sprawdzenia przez każdego fana barbarzyńskiego Cymeryjczyka. Na deser, jak poprzednio, otrzymujemy przedruk oryginalnego opowiadania Roberta E. Howarda.


Jennifer Blood: Born Again #2 (Dynamite, 2014)
Scenariusz: Steven Grant
Rysunki: Kewber Baal

Przyznam, że powrót Blood do akcji okazał się bardziej interesujący niż się spodziewałem. Grant, mimo że wciąż skłonny do nadmiernej przemocy, nie popada w groteskę, tworzy intrygujące postaci drugoplanowe i nie każe nam spędzać zbyt dużo czasu z protagonistką, dzięki czemu nie ma ona wielu okazji na znużenie czy zirytowanie czytelnika.

Miniseria przedstawia jedną historię, zatem obserwujemy tu kontynuację rozwoju brutalnego planu sadystycznej dominy, udającej Blood i niszczącej gangsterskie rodziny aby obsadzić na przestępczym tronie swojego człowieka. Jak wiemy jej czyny zwróciły uwagę prawdziwej Blood, która zdecydowała się wrócić do akcji. W drugim zeszycie kontynuuje ona podróż do Los Angeles szlifując po drodze swoje zabójcze umiejętności.

Born Again to dobrze napisana i zilustrowana kontynuacja. Akcja jest soczysta, przemoc bardziej realistyczna niż wcześniej, postaci chętne do wzajemnego zdradzania się. Dla fanów antybohaterki, a nawet dla osób, które nie przepadały za oryginalną serią jest to pozycja warta uwagi.


Gung-Ho: Sexy Beast #3-4 (Ablaze, 2021)
Scenariusz: Benjamin von Eckartsberg
Rysunki: Thomas von Kummant

Numery 3. i 4. serii (po restarcie numeracji po dodaniu podtytułu Sexy Beast) to moment, w którym Gung-Ho w końcu zaczyna spełniać wszystkie złożone wcześniej obietnice i kiedy ziarna zasadzone jeszcze w pierwszym numerze nareszcie kiełkują i rosną w zaskakująco udaną formę. Eckartsberg dokonuje przy tym niezłych zwrotów fabuły i odkrywa charaktery postaci, jakie okazują się niemal zupełnie odwrotne od tych, jakie myśleliśmy, że są. W ten sposób niemal znienacka wyrastają nowi antagoniści, jakich darzymy tym większą antypatią, że do tej pory zdawali się być przyjaciółmi.

Seria przedstawia warstwę rządzącą fortem Apache jako zepsutą i niemoralną, co sprawia, że starszy z problematycznych braci zostaje wybrany na kozła ofiarnego i całkowicie wydalony z ludzkich społeczności. Musi teraz błąkać się po lasach, gdzie grasują rippery. Jego młodszy brat nie ma zamiaru zapomnieć o całej sytuacji i mimo że jest oddany pod opiekę rodziny zastępczej zaczyna z przyjaciółmi – którym też nie może zawsze ufać – plan pomocy.

Seria w pełni rozkwita tutaj jako pokoleniowa walka między starszymi, chętnymi niszczeniu jednostek dla dobra ogółu, oddającymi po kawałku swoją moralność, a młodszymi, pełnymi energii oraz naiwnych często ideałów.

Numery w szybki i intensywny sposób kontynuują też romantyczne, lecz coraz bardziej gorzkie wątki, przy okazji zdzierając z fasad fortu kolejne zasłony i odkrywając przed czytelnikiem kolejne tajemnice. Robi się coraz brutalniej, coraz pesymistyczniej i coraz dynamiczniej. Seria w końcu zaczęła naprawdę trzymać w napięciu i jako czytelnik zacząłem kibicować bohaterom, ciekaw jak będzie wyglądać zagłada fortu, której – zdaje się – nic już nie może powstrzymać.


Red Sonja Holiday Special (Dynamite, 2021)
Scenariusz: Mirka Andolfo, Luca Blengino
Rysunki: Carmelo Zagaria, Zulema Scotto Lavina

Specjalne, świąteczne wydanie Red Sonji składa się z dwóch historii. W pierwszej, zatytułowanej Sonja’s Carol rudowłosa diablica staje twarzą w twarz z duchem, wywołanym przez jej umierającego przeciwnika. Duchem Świąt, klasycznie pokazującym przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Bohaterka może i jest pozytywn(iejsz)ą postacią niż np. Purgatori czy Lady Death, lecz wciąż nie jest postacią krystalicznie czystą. Jako najemniczka i miecz do wynajęcia nieraz zabijała dla pieniędzy i nieraz pozwoliła umrzeć osobom, które na śmierć nie zasługiwały.

Mimo osadzenia w świątecznych klimatach, nowela jest więc daleka od radosnej. Sonja zostaje skonfrontowana ze swoimi wyborami życiowymi i daje jej się odczuć ciężar jej niesłusznych decyzji oraz smutek jej ofiar i ich rodzin. Dodaje to postaci sporo głębi, a w kontekście świątecznym każe się zastanowić nad dominującymi w naszych życiach wartościami i zrewidować nasze postępowanie. Jeśli ktoś oczekiwał po bożonarodzeniowym spotkaniu z rudowłosą wojowniczką zabawy, musi zatem obejść się smakiem, gdyż Dynamite oferuje czytelnikom okres zadumy i zastanowienia.

Jest on kontynuowany w drugiej noweli, zatytułowanej The Dance of Fire. W niej bohaterka trafia do wioski, gdzie święta obchodzi się poprzez tańce i ofiary z dziewic. Właściwie wszyscy wiedzą, że ani jedno, ani drugie niczemu nie służy, lecz starsi panowie uważają, że tradycja to rzecz święta i trzeba ją za wszelką cenę respektować, nawet kosztem życia młodych kobiet. A może szczególnie kosztem życia młodych kobiet.

Oczywiście nowela jest wyrazem sprzeciwu wobec kurczowego trzymania się nie zawsze korzystnych tradycji czy religijnych obyczajów, na których cierpią różne osoby, często kobiety. Oprócz bardzo dobrze poprowadzonej fabuły i atrakcyjnej formy wizualnej, historia robi całkiem niezły użytek ze zbroi Sonji, jaka w serii Andolfo i Blengino nie jest wielkości bikini, a realistyczniejszą, z kilkoma ukrytymi możliwościami ochroną.

Przyznam, że świąteczny special okazał się zaskakująco poważną i zajmującą lekturą, lepszą niż wiele innych komiksów o Sonji. Dla fanów diablicy z mieczem jest to pozycja obowiązkowa.


Miłośnik kina azjatyckiego, kina akcji i kosmicznych wojaży na statku gwiezdnym Enterprise. Kiedyś studiował filologię polską, a potem został obywatelem NSK Państwa w Czasie. Publikował w Kulturze Liberalnej, Torii, Dwutygodniku Kulturalnym i innych.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*