BASTARD‼ Heavy Metal, Dark Fantasy (2022- ). Niespełniony sen mężczyzny

Niespodziewanie, na jednej z platform streamingowych (Netflix) pojawiła się serialowa ekranizacja dzieła autorstwa Hagiwara Kazushiego pt. Bastard. Dlaczego akurat teraz (krótkiej animacji z 1992 roku nie liczę), skoro manga tworzona jest od 1988 roku? Czy to nie jest oczywiste? Niepokonany superbohater z osobowością zniewalającą absolutnie każdą pojawiającą się na ekranie niewiastę, trochę przerysowane, często sprośne poczucie humoru oraz subtelne smaczki, jak nazwy ataków magicznych inspirowane zespołami heavy metalowymi bądź hard rockowymi (Megadeth, Def Leppard, Exodus, Helloween, Guns N’ Roses), że o nazwie państwa Metallicany i bóstwa Anthrasax nie wspomnę. Dodajmy do tego sporą dawkę soft porno, a przed oczami pojawią nam się, tak dzisiaj popularne, przegięte lata 80.

BASTARD‼ Heavy Metal, Dark Fantasy jest względnie wierną ekranizacją mangi. Opowiada historię Mrocznego Schneidera, potężnego czarnoksiężnika, który wraz z czwórką swoich uczniów pragnie podbić świat. Udaje się go powstrzymać, a duszę zakląć w ciele ludzkiego dziecka. Niestety, po piętnastu latach królestwo Metallicany jest narażone na nowe niebezpieczeństwo. Dawni kompani czarnoksiężnika próbują przywrócić do życia potężne bóstwo zniszczenia Anthrasax. W celu ochrony świata przed zagrożeniem, ludzkość zmuszona jest skorzystać z usług Mrocznego Schneidera. Czarnoksiężnik zostaje przebudzony, ale niestety, nie dość, że nie ma ochoty pomagać ludziom, to jeszcze powraca do swojego dawnego pomysłu dominacji nad światem. Jednak Mroczny Schneider nie jest już tą samą osobą i swoją osobowość zmuszony jest dzielić z Lucienem, dobrodusznym czternastoletnim chłopcem, w ciele którego został uwięziony. Rozpoczyna się walka o duszę czarnoksiężnika.

Nowa produkcja Netflixa to na wskroś samcze kino spod znaku dark fantasy, projekcja męskich marzeń o absolutnym powodzeniu u płci przeciwnej. Dosłownie wszystkie kobiety w serialu są pod całkowitym urokiem głównego bohatera. Najbardziej zatwardziałe antagonistki czarnoksiężnika (półelfka Arshes Nei) z czasem mu się oddają. Bohater tym bardziej jest marzeniem mężczyzn, im bardziej nie idzie na żadne kompromisy z płcią przeciwną. Jest zuchwały, pewny siebie, wyzywający i zaborczy seksualnie – podręcznikowo męski. Wpada w samouwielbienie i patrzy na innych z góry. Kobiety traktuje na wskroś przedmiotowo, ale w “złagodzony” sposób (zdobywając je, nigdy nie posuwa się do przemocy, a ostatecznie okazuje się, że one same tego chciały). Bezczelność, buta i samouwielbienie bohatera są tak wielkie, że wydawać by się mogło, iż nie będzie on w stanie zjednać sobie widza. A jednak! Stajemy (szczególnie mężczyźni) po jego stronie, bo w swoich działaniach jest szczery. Nie ukrywa swoich oczekiwań, tylko wali nimi każdemu prosto w oczy. Możemy się z nim nie zgadzać, ale nie lubić go nie sposób.  

Wśród pięciu głównych postaci kobiecych pojawiających się w serialu (swoistego haremu tytułowego bohatera) na szczególną uwagę zasługuje półelfka Arshes Nei. Poznajemy ją, gdy w opozycji do Mrocznego Schneidera, razem z trójką sprzymierzeńców, dąży do przywrócenia życia mrocznego bóstwa Anthrasax. Jest piękna, dostojna (jak to elfy) i w szczególnie zaciekły sposób pała nienawiścią do głównego bohatera. Po pewnym czasie dowiadujemy się dlaczego. Okazuje się, że przed laty, gdy bohaterka była jeszcze dzieckiem, Mroczny Schneider przygarnął ją i zaopiekował się nią, zastępując rodzica. Stał się dla niej mentorem i ojcem w jednym. Wraz z dorastaniem Arshes Nei ich relacja zaczęła ewoluować w stronę związku pomiędzy dwojgiem kochanków – z tym, że ona była(jest) mu dozgonnie wierna, a on… jak to Mroczny Schneider, był wierny samemu sobie. 

Jak mówią, strzeżcie się gniewu zdradzonej kobiety, a już w szczególności półelfki z mocą władania gromami. Arshes postanawia się zemścić. Po latach nadarza się ku temu okazja i bohaterka chce z niej skorzystać. Jednak jeden z jej współtowarzyszy (Mroczny Kapłan Abigail) podstępnie wykorzystuje jej emocjonalny stan i nakłania bohaterkę do przyjęcia na siebie klątwy. Jej działanie polega na tym, że  gdyby doszło do potyczki pomiędzy Nei a Mrocznym Schneiderem, jej jedynym rozwiązaniem będzie śmierć któregoś z adwersarzy. Tak też się staje, jednak kto przeżyje – zdradzać nie będę, bo jest to jeden z lepszych zwrotów akcji w całym serialu.

Postać Arshes Nei jest najciekawsza nie tylko z powodu jej historii życia (choć również), ale bardziej przez osobowość, która na tle jej przeżyć się ukształtowała. Nei jest rozdarta pomiędzy uczuciem miłości, jaką żywi córka wobec ojca, podopieczna względem mentora i – najbardziej kontrowersyjnym – kobieta wobec mężczyzny. Bohaterka nie wie (przynajmniej początkowo), które jest najmocniejsze czy też najważniejsze. Półelfka jest młoda, dlatego to ostatnie uczucie zaczyna przeważać nad pozostałymi. Szamoce się wewnętrznie tocząc zaciekłe boje z samą sobą, wystawiając się na katusze, gdy widzi, jak jej ukochany Mrosz (zdrobnienie nadane przez bohaterkę dla Mrocznego Schneidera) wyjątkowo traktuje niepozorną Yoko. 

Rzecz jasna, w Bastard mamy do czynienia z relaksującym dark fantasy dla mężczyzn, a nie z dramatem psychologicznym, dlatego na żadną pogłębioną psychologię postaci nie ma co liczyć. Niejednoznaczność jednak i szczypta kontrowersyjnych relacji pomiędzy bohaterami była zawsze wizytówką twórców anime i nie inaczej jest w tym przypadku.

Bastard to skrzyżowanie dark fantasy z komedią i soft erotykiem (a nawet porno). Szczególnie mocno rzuca się w oczy to ostatnie, co nie dziwi, bo nie zapominajmy, że zarówno anime, jak i manga, skierowane są przede wszystkim do młodych mężczyzn. Absolutnie każda czynność, którą wykonuje główny bohater, z którąkolwiek z pojawiających się na ekranie kobiet, prowadzi, w jakimś sensie, do aktu seksualnego. Wszystko to oczywiście ukryte jest w na pozór niewinnych czynnościach jak – najbardziej jaskrawe w całym anime – wysysanie jadu z rany. Sposób ukazania, kadrowanie oraz odgłosy („ssij mocniej”) jakie wydają bohaterowie, są jako żywo wyjęte z filmów pornograficznych. Nie powiem, prezentowane to jest z koniecznym dystansem i przerysowaniem, dlatego ogląda się z dużą przyjemnością. 

Opowieść o Mrocznym Schneiderze to kino prześmiewcze, w świadomy sposób bawiące się konwencją, na każdym kroku ją naginając. Finałowa walka jest tego modelowym przykładem. Trwa ona aż pięć odcinków (licząc tylko potyczkę głównego bohatera) i dla niektórych widzów może okazać się nie do zniesienia. Jak myślimy, że któryś z przeciwników został ostatecznie zgładzony, to na powrót powstaje z martwych. Niczym w sensacyjnych filmach z lat 80., gdzie umięśnieni herosi walczą ze sobą w nieskończoność. Interesujące w tym kontekście jest to, że w takich filmach, to ten “zły” ciągle powstaje z martwych. W Bastard, w sumie jest podobnie, z tym że, to Mroczny Schneider nie chce pożegnać się z tym łez padołem – chociaż z drugiej strony, to przecież on sam nazywa się największym złoczyńcą całego serialu… W tej niekończącej się walce można dostrzec hołd do jeszcze innego szalenie popularnego dzieła z lat 80. – tym razem już z ojczyzny samego twórcy. Mowa, rzecz jasna, o Dragon Ball’u (1984-1995). Tam bohaterowie potrafili walczyć nawet przez cztery godziny, dlatego te pięć finałowych odcinków w Bastardzie jawi się jako zaledwie krótki epizod.

Technicznie anime stoi na bardzo wysokim poziomie. Mamy płynną animację i starannie wykonane projekty postaci. Podczas trwania seansu nie mogło opuścić mnie nieodparte wrażenie, że to anime bardzo pragnie (świadomie lub nie) przypodobać się zachodniej widowni. Zauważalne jest to w kilku elementach. Pierwszym z nich są projekty postaci. Z jednej strony są one bardzo japońskie, szczególnie przedstawiające postacie kobiece (większe oczy, duże piersi, obfite pośladki), z drugiej strony jednak tonowane jest to tak, by nie przekroczyć granicy akceptowalności zachodniego widza (z danego kręgu kulturowego). Chociaż to może być tylko moje subiektywne odczucie. Mężczyźni natomiast bardzo często wyglądają w Bastard jak typowe postacie z zachodnich superbohaterskich animacji (przykładowo: Gara). Serial również ma bardzo niewiele tak charakterystycznych dla anime (przeze mnie bardzo lubianych) nieruchomych kadrów. Ma to za zadanie zwiększać wrażenie dynamiki prezentowanych animacji. W to wszystko fajnie wkomponowane jest burzenie czwartej ściany, gdzie bohaterowie co jakiś czas komentują wydarzenia odwołując się do medium, w którym występują („Wszyscy jesteśmy zgubieni! Czy to oznacza, że to anime właśnie dobiega końca?” lub „Lucien, zachowuj się, bo ta manga tworzona jest dla nastoletnich chłopców”).

Tegoroczna ekranizacja dzieła Hagiwara Kazushiego urasta do miana, jeżeli nie największego, to z pewnością najprzyjemniejszego zaskoczenia roku. Co więcej, finał pierwszego sezonu sugeruje, że to jeszcze nie koniec i w najbliższym czasie możemy liczyć na kontynuację przygód Mrocznego Schneidera. Mam nadzieję, że będzie ona jeszcze bardziej niepoprawna i grubiańsko szowinistyczna (na miarę głównego bohatera), ku uciesze spragnionej tego gawiedzi (takiej jak ja).

Studiował socjologię i filmoznawstwo. Bez reszty oddany filmowi, anime, mandze i komiksowi. Reinkarnowany samuraj oczarowany latami 60. ubiegłego wieku. Próbuje realizować misję szerzenia miłości do kina na łamach bloga Zaślepieni Obrazem.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*